czwartek, 13 września 2012

O praniu słów kilka

Kiedy w 2008 roku przeprowadzaliśmy się z Krakowa do Zurychu, byłam przygotowana na to, że przyjdzie mi zmierzyć się z tematem prania w piwnicy. Wieść niosła, że takie właśnie jest typowe szwajcarskie rozwiązanie: pralki często stoją w piwnicy, a lokatorów obowiązują specjalne listy, określające, kiedy kto może z nich korzystać. Nie brzmiało to dla mnie jakoś szczególnie źle - w czasie studiów spędziłam pół roku w Niemczech, gdzie mieliśmy trzy pralki na cały pięciopiętrowy akademik. I jakoś dało się przeżyć.

To, że pierzemy w piwnicy, nigdy mi przesadnie nie przeszkadzało. No, może trochę - ponieważ w naszym budynku nie było zapisów na pranie i obowiązywała zasada kto pierwszy, ten lepszy, to zwykle braliśmy się za to dopiero późnym wieczorem, co nieco zaburzało nam przyjemne spędzanie czasu. Schodzenie na dół z toną prania i Emilią pod pachą raczej nie było tym, co chciałam robić na co dzień. Ale i tak mieliśmy szczęście: brak listy sporo ułatwiał. Kolega Dawida, ojciec trzech synów, w związku z tym, że mógł prać tylko we wtorki, przed obiadem rozbierał swoje dzieci, żeby tylko zminimalizować ryzyko zabrudzeń.

Uprane rzeczy wieszaliśmy potem w specjalnie do tego przeznaczonym pomieszczeniu. Oczywiście korzystali z niego również inni lokatorzy budynku. Zawsze się trochę bałam, że piorący Dawid przyniesie mi pewnego dnia ubrania należące do kogoś innego. Albo że ktoś przywłaszczy sobie coś mojego. Choćby niechcący. Zresztą mieliśmy swego czasu mały konflikt na tym tle: otóż w piwnicy przez kilka ładnych tygodni wisiały jeansy z H&M, co do których Dawid upierał się, że są moje. Ja z oburzeniem odrzucałam taką możliwość - spodnie były o dwa rozmiary większe od tych, które zazwyczaj nosiłam. W końcu dla świętego spokoju je wzięlam. I tak nikt inny ich nie zabierał, a poza tym - o zgrozo - okazały się na mnie pasować. 

Przed wyjazdem do Stanów zastanawiałam się, czy tu nie będziemy musieli pójść o krok dalej i korzystać z pralni na mieście. No wiecie - czasami w filmach są sceny z pralni, w których poza czekaniem na odwirowanie można jeszcze coś poczytać i poznać nowych ludzi. Kojarzę nawet, że w jakimś serialu był wątek związku, który zaczął się właśnie w pralni. Na szczęście życie oszczędziło mi tego typu ekscesów. Wygląda na to, że tutaj pralki są w mieszkaniach. To bardzo dobrze, bo biorąc pod uwagę mój zapał do prowadzenia samochodu, mogłoby się okazać, że prędzej zamówię nowe ubrania na Amazonie niż pojadę do pralni.

6 komentarzy:

  1. Hehe wlasnie dzis sie zastanawialam jak tam u Was z praniem wyglada, a tu prosze notka jak na zamowienie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. zeby jeszcze samo se prasowalo to w zasdadzie bylby pelen komfort :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Kojarzę nawet, że w jakimś serialu był wątek związku, który zaczął się właśnie w pralni.

    Hm, a "Dr. Horrible's Sing-Along Blog" to Ty widziałaś, a?

    OdpowiedzUsuń
  4. @Szymon: nie wymagaj zbyt wiele, ja nawet "Friendsów" na oczy nie widziałam. A podobno leciało przez kilka lat.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ale Dr. Horrible's Sing-Along Blog to jeden film, 42 minuty, i jest na YT! http://www.youtube.com/watch?v=esiIFLI3ryI
    Must see. Koniecznie z dobrym dźwiękiem, bo jak sam tytuł wskazuje, śpiewają.

    OdpowiedzUsuń
  6. Zapamiętane. Powiedziałam nawet Qneksowi, żeby mnie motywował.

    OdpowiedzUsuń