piątek, 31 grudnia 2010

Podsumowania, podsumowania... ekshibicjonistycznie na koniec 2010 roku

Tak jak wielu innych ludzi, mam skłonność do robienia podsumowań wraz z kończącym się rokiem. A że jestem kobietą z całkiem niezłą pamięcią do dat i prowadzę regularne zapiski w pamiętniku, dzięki którym nie ma mowy, żebym pomieszała jakieś wydarzenia - to materiał do podsumowań mam całkiem obszerny.

W Sylwestra 2006 pomyślałam, że kończący się rok był wyjątkowo ciekawy - wydarzyło się wtedy w moim życiu mnóstwo rzeczy. Kilka z nich - o czym wiem dopiero dzisiaj - miało znaczący wpływ na to, co działo się później (choć niektóre związki przyczynowo-skutkowe były dość zaskakujące). Tak się jednak złożyło, że lata 2007 i 2008 były jeszcze ciekawsze, o 2009 nie wspominając. Nie pozostawało mi nic innego jak z pewnym niepokojem myśleć o roku 2010. W praktyce okazał się on rzeczywiście najciekawszym z tych poprzednich. Pozostaje mi czekać z drżeniem serca na podsumowanie, którego dokonam 31 stycznia 2011.

W 2010 roku:
- opuściłam po niemal rocznym pobycie Warszawę, którą naprawdę bardzo polubiłam. Pewnie lubiłabym ją jeszcze bardziej, gdyby nie zeszłoroczna zima, która dość ograniczyła zasięg moich przedsięwzięć (np. łażenie z Szymonem do 2 nad ranem po dziwnych zakątkach stolicy nagle, w zetknięciu z temperaturą -20 stopni, nie wydawało się pomysłem najlepszym z najlepszych);
- wróciłam do Szwajcarii, którą ostatnio nawet troszkę lubię (gdyby nie mówili tu tym strasznym dialektem, byłabym skłonna rozważać naprawdę długi pobyt w tym kraju);
- odwiedziłam kilku szwajcarskich lekarzy i naprawiłam część uszkodzeń w moim organizmie; 
- wróciłam do grania w World of Warcraft - od kilku dni udaje mi się nawet grać codziennie;
- odwiedziłam kilka ciekawych miejsc na trzech kontynentach, z których niektóre bardzo pozytywnie mnie rozczarowały (Nowy Jork), spędziłam też pierwsze w życiu wakacje polegające na leżeniu i pluskaniu się w wodzie (przy okazji przeczytałam kilka książek);
- przekonałam się, że czytanie e-booków ma czasem sens, jeśli posiada się czytnik i dość ograniczony dostęp do części literatury, z którą chce się obcować. Oczywiście nadal zamierzam kupować papierowe książki, ale światu udało się mnie przekonać, że są sytuacje,w których Kindle rządzi;
- zrobiłam kilka fajnych zdjęć, ale wciąż brakuje mi zapału, by wziąć się za temat fotografii jakoś poważniej;
- w tajemniczych okolicznościach straciłam ponad 7 kg, które nie wracają mimo uporczywego wrzucania w siebie naprawdę sporych ilości jedzenia;
- zaczęłam czytać "Wheel of Time" i pluję sobie z tego powodu w brodę;
- odkryłam, że kurczak w sosie mango z warzywami to bardzo smaczna potrawa;
- potwierdziłam kilka swoich mniej lub bardziej optymistycznych twierdzeń na temat otaczającego mnie świata;
- wciąż odkładałam w przyszłość rzetelne wzięcie się za mój francuski;
- zapisałam mnóstwo stron w swoim pamiętniku. Mam nadzieję, że nie zginę w jakimś wypadku i nikt nie wpadnie na to by pod moją nieobecność to wszystko wydać;
- zaplanowałam mniej więcej przebieg roku 2011 i nawet kupiłam kalendarz, który ma mi pomóc się tych planów trzymać.

Szczęśliwego Nowego Roku!

5 komentarzy:

  1. To ja ekshibicjonistyczne napiszę, że bardzo ci zazdroszczę ( bo dla mnie ten rok to jedna wielka porażka), i żebyś w nowym roku nie musiała rozbijać się po tych wszystkich lekarzach.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ee, dialekt nie jest taki zły, i na niego jest sposób :) Znaczna większość słów to 'zmutowana' wersja tych niemieckich. Na przykład wspomniane gdzieś tu 'sekchli' - pochodzi od niemieckiego 'Sack' i dosłownie oznacza 'woreczek' :) Ja nie umiem dialektu, ale właśnie poprzez porównywanie go z niemieckim jest mi o wiele łatwiej się go uczyć. Jedyny problem jest w tym, że nie zawsze jest czas na spokojne zastanowienie się i że wielu Szwajcarów mówi o wiele za szybko i ciężko ich zrozumieć za pierwszym razem :)

    OdpowiedzUsuń
  3. @Simi, gdyby nie to, żeto w dużej mierze zmutowane słowa niemieckie, to ja bym tu dość szybko zwariowała ;) Inna sprawa, że np. gdy słyszę czyjąś rozmowę w tym narzeczu, to wyłapuję dość niewiele. Pracowałam kiedyś w Polsce w projekcie szwajcarskim jednej firmy i zwykle każda rozmowa zaczynała się od mojego "Entschuldigen Sie, konnten Sie bitte Hochdeutsch sprechen?" ;)

    No widzisz, "sekchli" nauczyłam się szybko, ale przy jednej z pierwszych wizyt w sklepie poprosiłam o "Tuete", wyniesione z półrocznego pobytu w Niemczech i pani na kasie nie wiedziała za bardzo czego chcę... ;) Ale wyciągnęła reklamówkę, potrząsnęła nią mówiąc "sekchli" i poszło z górki.

    Największy problem jednak polega na tym, że mnie się ten dialekt straszliwie NIE podoba. ;)

    @Migi: w tym roku chyba będę się po nich rozbijać jeszcze bardziej, plus bonus w postaci wakacji w szpitalu. ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. hej, pierwszy raz jestem u ciebie i akurat trafiłam na podsumowanie heh :) może to dobrze połknąć wszystko w pigułce, ale przyjdę jeszcze na drobne przekąski, bo mi się podoba tu.

    OdpowiedzUsuń
  5. @Agnieszka: cieszę się. :-)

    OdpowiedzUsuń