"Nic" Dawida Bieńkowskiego chciałam przeczytać już kilka lat temu. Okładka zachęcała do lektury, zwłaszcza kogoś, kto jeszcze kilka lat wcześniej przeżywał okres buntu przeciwko całej komercji świata tego. Swój egzemplarz książki zdobyłam w końcu dzięki Dominikowi i jego wydawniczym wtykom.
Od dawna już jestem dość sceptycznie nastawiona do współczesnej polskiej literatury. Mam na myśli tę naprawdę współczesną - ukazującą obecny świat i kondycję człowieka przełomu XX i XXI wieku. Od czasu do czasu, dla zasady (i - nie ukrywam - pewna naiwnej nadziei) sięgam po kolejną pozycję. Niestety, często żałuję.
Nie inaczej było w przypadku "Nic". Pomysł na akcję był nawet ciekawy - w Polsce pierwszej połowy lat 90., w okresie narodzin kapitalizmu, na rynek wchodzi sieć francuskich barów typu fast-food. Restauracje oferują schludne, kojarzące się z zachodnim przepychem wnętrza, wykwintne, jak wielu się wydaje, jedzenie i nową, europejską rzeczywistość. Wraz z lokalami nowego typu pojawia się nowa klasa pracowników: ludzi, którzy w zmieniającej się rzeczywistości upatrują dla siebie szansy na sukces w kapitalistycznym świecie. Oczywiście od razu coś idzie nie tak, a im dalej brniemy w akcję powieści, tym więcej otaczających nas i bohaterów rozczarowań.
Czytelnik (przynajmniej ten w mojej osobie) dość szybko orientuje się, co czeka go na kolejnych stronach książki. Około strony pięćdziesiątej, wiedziałam już, jakie mniej więcej będzie zakończenie. Fakt, że miałam rację, wcale nie poprawił mi czytelniczego nastroju. I tak zresztą smętnego: bo i powieść dość szybko przybiera smętny ton. Nic się tutaj nie udaje: kariera zawodowa nie niesie za sobą niczego pozytywnego poza samą karierą (brakuje nawet czasu, by cieszyć się zarobionymi pieniędzmi), sztuka traci rację bytu (jej ostatnie przejawy możemy odnaleźć w obskurnym garażu, z gwiazdą filmów porno w roli głównej), tradycyjny model rodziny ulega rozkładowi, a młodej i biednej studentce nie pozostaje nic innego jak tylko sprzedawać hamburgery i rozkładać nogi przed szefem sieci.
No dobra. Może ja się nie znam na książkach i nie zdaję sobie sprawy z tego, że prawdziwy świat wygląda tak, jak przedstawił to Bieńkowski. Ale, na litość czytelnika, nawet jeśli tak jest, to ten smętny obraz dałoby się chyba przedstawić w sposób ciekawy. Interesującą próbę stworzenia niebagatelnego bohatera reprezentuje Euzebek - powiedzmy, że jest to typ człowieka, który znam i na który mam alergię. Tyle, że w przypadku "Nic" nie chciało mi się nawet alergicznie reagować. Nie przekonały mnie również inne postaci: może jeszcze Krzysztof przypominał mi kogoś, kto miałby szansę istnieć w prawdziwym świecie.
Książka napisana jest zgrabnym językiem i z pewnością nadaje się na powieść pociągową. Zresztą, zapewne niektórym się spodoba. Ja byłam rozczarowana. "Nic" dopisuję do kategorii książek, po których rodzi się tępe pytanie: "No i co z tego?". A naprawdę, istnieją banalne i na swój sposób głupie książki, które ciekawie poprowadzoną akcję są w stanie to pytanie zagłuszyć. Dawidowi Bieńkowskiemu się to nie udało. Albo ja jestem zbyt odporna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz