Przebieg mojego kilkudniowego pobytu w Krakowie był ustalany spontanicznie, tak samo jak sam fakt wyjazdu. Mniej więcej do środy poprzedzającą spędzoną w podróży sobotę zastanawialiśmy się, czy taka wycieczka jest aby na pewno dobrym pomysłem - serwisy internetowe od kilku tygodni aż huczały od informacji o tym, co dzieje się na kolei. Na szczęście wyjechaliśmy, gdy temperatury w Polsce przekroczyły magiczne zero, a i pora świąteczno-sylwestrowa została zastąpiona dniem bardziej dla PKP powszednim. W tej kwestii obyło się bez najmniejszych zgrzytów: dojechałam do stacji przeznaczenia na czas, po blisko trzech godzinach spędzonych w niemal pustym przedziale.
O ile PKP tym razem mi nie podpadło, o tyle z funkcjonowania krakowskiego MPK jak zwykle byłam niezadowolona. Swoją drogą o tym, że wybór Jacka Majchrowskiego na prezydenta miasta to zły pomysł najbardziej przekonały mnie jego własne słowa, zachwalające krakowską komunikację i zalecające korzystanie z niej zamiast z uroków własnych czterech kółek. O ile tłok i fakt bycia pchanym i ściskanym przez współpasażerów na długości całej trasy przejazdu kiedyś mi nie przeszkadzał (student znosi całkiem sporo rzeczy bez zdawania sobie sprawy z tego, że niektóre z nich zaliczają się do problemów), o tyle z czasem stał się chyba moją największą zmorą podczas pobytów w Krakowie.
Zresztą, problem z tłokiem nie jest jedynym (tego akurat przeciętny pasażer nie uniknie). Dodatkową kwestią są staruszki, których zachowanie w środkach transportu miejskiego już dawno temu wyrobiło we mnie coś, czego normalnie staram się unikać: generalizowanie i wrzucanie wszystkich krakowskich pań po sześćdziesiątce do jednego worka.
Niestety, oba wymienione problemy (staruszki i tłok) nie zawsze występują razem. Owszem, panie utyskujące na to, że młodzież nie ustępuje miejsca zdarzało mi się słyszeć mnóstwo razy ("na szczęście" naród jest pyskaty, raz nawet byłam świadkiem sytuacji, w której zareagował kierowca, prosząc, by starsza pani, mająca problem z tym, że autobusem jadącym w kierunku Kampusu UJ jedzie wielu młodych - stojących - młodych ludzi, nie obrażała jego pasażerów). W środę rano od jadącej ze mną autobusem nr 105 staruszki dowiedziałam się jednak, że nie mam prawa siedzieć nawet wtedy, gdy w autobusie jest zaledwie kilka osób. No bo jestem młoda i nie stoję.
Cóż, mam ten problem, że od pani starszej będę młodsza zawsze - no, przynajmniej tak długo, jak długo obie żyjemy. Ale wielką prawdę na temat tego, że jestem młoda i dlatego niezależnie od warunków mam stać, zapamiętam na długo, zwłaszcza że została mi podana na tyle głośno, że słyszeli ją absolutnie wszyscy jadący autobusem. No, ale kilka lat temu dowiedziałam się z kolei, że jestem zła, bo jadę z plecakiem.
Coraz bardziej przekonuje mnie moja utopijna idea stworzenia autobusów cmentarnych, które obsługiwałyby ruch pomiędzy większymi krakowskimi osiedlami i okolicznymi nekropoliami. Ich pasażerowie mogliby spędzać mnóstwo czasu w swoim towarzystwie i bez końca opowiadać sobie o bezczelnej młodzieży. Do której, nawiasem mówiąc, zdaniem przedstawicieli starszego pokolenia, zaliczam się od blisko dwudziestu lat.
Taki autobus cmentarny musiałby jeszcze zahaczać o lokalne bazary i przychodnie :)
OdpowiedzUsuńRacja! Muszę to uwzględnić w moim projekcie.
OdpowiedzUsuńCmentarze to nekropolie, nie nekrofilie ;-)
OdpowiedzUsuńRacja, thx :)
OdpowiedzUsuń