środa, 22 grudnia 2010

O tym, jak to pojechałam TGV do Paryża

W ostatni weekend wybraliśmy się na przedświąteczny wypad do Paryża. Wbrew temu, co może się wydawać, z perspektywy kogoś, kto akurat przebywa w Zurychu, nie jest to jakaś wielka wyprawa - pomiędzy tymi miastami funkcjonuje stałe połączenie kolejowe, a dzięki wynalazkowi TGV podróż trwa tylko 4 i pół godziny. Biorąc pod uwagę, że przez kilka lat regularnie jeździłam na znacznie krótszej na trasie Lublin - Kraków i zabierało mi to każdorazowo ponad pięć godzin - grzechem byłoby teraz z tej komunikacyjnej bliskości Paryża nie skorzystać.

Podróż zrobiła na mnie spore wrażenie. Wyjeżdżając, miałam trochę wątpliwości, czy aby spontaniczny pomysł na weekendowy wypad w tym właśnie okresie był takim dobrym pomysłem - wszędzie straszono śnieżycami, a opowieści o tym, co dzieje się z PKP mroziły krew w żyłach. Zima sparaliżowała też podobno Niemcy. Tak czy siak, postanowiliśmy jechać.

Podróż do Paryża przespaliśmy, udało nam się jednak zanotować fakt opóźnienia blisko godzinnego, za które obsługa pociągu bardzo przepraszała. Bardziej świadomie przebyliśmy za to drogę powrotną.

Zaczęło się nieco nerwowo - na francuskim dworcu był tłum ludzi, których grupki gromadziły się głównie wokół wyświetlaczy z rozkładem jazdy. Sporo pociągów było opóźnionych, w tym nasz. Kiedy w końcu usiedliśmy w ciepłym wagonie, opóźnienie wynosiło już około 60 minut. Obsługa pociągu poinformowała pasażerów o utrudnieniach związanych z pogodą (zarówno ten komunikat, jak i wszystkie inne, podawane były w trzech językach: po angielsku, niemiecku i francusku). W związku z nimi, pociąg nie mógł rozwinąć standardowej prędkości i należało liczyć się z tym, że będziemy się poruszać z prędkością "tylko" 200 km/h. Na tym trudności się nie skończyły - tuż przed granicą ze Szwajcarią usłyszeliśmy, że musimy zwolnić do 140 km/h. Po chwili nadano też komunikat, że jeśli w pociągu znajdują się lekarze mówiący po angielsku, to są proszeni do wagonu 14, w którym zasłabł człowiek (w naszym wagonie natychmiast poderwało się dwoje ludzi). Okazało się, że na najbliższej stacji będziemy musieli poczekać na pogotowie. Byłam już na etapie psychicznego przygotowywania się do pieszej wędrówki w środku nocy z dworca w Zurychu do domu (nie żebym miała jakoś daleko, ale zimą w środku nocy, po dość męczącym tygodniu, chciałoby się jednak przemieszczać w jakiś inny sposób), gdy usłyszałam, że zbliżamy się do docelowego dworca z opóźnieniem wynoszącym... 30 minut.

Nie wiem jak to możliwe - zakładam, że jechaliśmy jednak trochę szybciej niż przepowiadały złowróżbne komunikaty. Zapewne też ograniczany był czas stania pociągu na kolejnych dworcach. W każdym razie - do Zurychu dotarliśmy z opóźnieniem mniejszym niż wskazywała na to faktyczna godzina odjazdu pociągu, po czterogodzinnej podróży przez totalnie zasypaną śniegiem Francję. O wszystkich zmianach czy problemach byliśmy informowani na bieżąco (w PKP do szału doprowadza mnie to, że o opóźnieniach pasażer często jest informowany już po tym, jak przewidziana rozkładem godzina już minie, w dodatku oficjalny czas opóźnienia jest zazwyczaj inny niż ten faktyczny). W pociągu nie tylko było czysto - działały również toalety (proszę się nie śmiać - rok temu kilkakrotnie trafiłam na niedziałające toalety w pociągach InterCity na trasie Warszawa-Kraków. Co gorsza, ani razu nie widziałam informacji, że łazienki są nieczynne. Widziałam natomiast niepełnosprawną dziewczynkę, która bezskutecznie próbowała znaleźć działającą ubikację w którymkolwiek wagonie - ze względu na to, że nawaliło oświetlenie, nie było to takie proste), były też pomieszczenia do przewijania dzieci (jakiś czas temu wyczytawszy o istnieniu przedziałów dla matek i kobiet w ciąży próbowałam uzyskać informacje na temat zasad korzystania z nich u pani pracownik PKP i zostałam zrugana od stóp do głów, informacji nie uzyskawszy). 

Wiecie co jest najgorsze? Ja lubię jeździć pociągami. Również polskimi. Może nie przesadnie daleko, ale np. trzygodzinna podróż pociągiem, pod warunkiem że jest czysto i nie jest zimno, to dla mnie przyjemność. Cieszyłam się, kiedy na kilku interesujących mnie w Polsce trasach wprowadzono obsługę TLK - wiele z tych pociągów naprawdę prezentuje się o wiele lepiej niż składy Przewozów Regionalnych. Mimo to, gdy wspominam moje zeszłoroczne przygody z PKP zimą, gdy czytam o tym, co dzieje się teraz, a mam za sobą podróż w naprawdę złych warunkach atmosferycznych w innym kraju, zakończoną naprawdę pozytywnymi odczuciami - otwiera mi się nóż w kieszeni. Bo nikt mi nie wmówi, że u nas się tak nie da. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz