środa, 7 lipca 2010

Sąsiad nocną porą

Z sąsiadami jest trochę tak jak z rodziną: nie mamy do końca wpływu na to, kto się wśród nich znajdzie. Najbardziej lubię takich sąsiadów, o których istnieniu musimy sobie przypominać dopiero wtedy, gdy mijamy się na schodach i mówimy sobie "dzień dobry". Mój nowy "Nachbar", którego balkon graniczy z moim, nie daje jednak o sobie zapomnieć. I tak naprawdę nie wiem do końca, co powinnam o nim myśleć.

Kilka tygodni temu, kiedy byłam w Krakowie, Dawid napisał mi o sąsiedzie, który odwiedził go z prośbą o udostępnienie mu hasła do naszego wi-fi. Podobno jest tu nowy, nie załatwił jeszcze wszystkich dokumentów i nie może póki co mieć "swojego" internetu. Sprawa dość prosta i banalna, ciekawe natomiast było to, że gość przyszedł w tej sprawie około 2 w nocy. Co prawda zachęcić go miał fakt, że świeciło się u nas światło, no ale...

Kolejny raz sąsiad wykazał się już większym poczuciem taktu i przyszedł o 23.30. Najpierw dzwonił domofonem (myśleliśmy na początku, że to jakaś pomyłka, bo kto o tej porze spodziewa się gości?), potem pukał w nasz balkon. Znów chodziło o hasło. No i jakoś tak wyszło, że znów je udostępniliśmy, obiecując sobie jakoś rozwiązać tę sprawę.

Przez ostatni miesiąc sąsiad się nie pojawiał. Od czasu do czasu korzystał z hasła do internetu, ale osobiście nie przychodził. Aż do wczoraj. Było już po 23, a ja chodziłam w koszuli nocnej. Gdy zadzwonił domofon, zamknęłam się z kotami w innym pokoju, a Dawid poszedł otworzyć drzwi. Wizyta trwała krótko, może 2-3 minuty. Tym razem nie chodziło o internet. Sąsiad wyjaśnił, że zapomniał z domu klucza i teraz nie ma jak tam wrócić. Pomyślał zatem, że mógłby przejść z naszego balkonu na swój. Na wysokości drugiego piętra.

Po chwili zastanowienia doszłam mimo wszystko do wniosku, że nas sąsiad może mieć o nas podobne zdanie, jak my o nim: że jesteśmy nieco dziwni. No bo powiedzcie sami: siedzą po nocach, z ich mieszkania docierają dźwięki mordowanych istot (znów gramy w World of Warcraft), a pokój, który gość wczoraj zobaczył, był wyposażony w dwa spore drapaki dla kotów, mnóstwo kolorowych myszek rozrzuconych po podłodze (kotów natomiast nie widział - siedziały ze mną w innym pokoju), sheeshę, opakowanie po butelce porto... 

Być może warto by było poznać tego sąsiada bliżej, skoro już udało mi się ustalić, że fakt iż funkcjonuje w godzinach nocnych nie skreśla go tak do końca z listy normalnych ludzi (inaczej musiałabym z tej listy skreślić siebie). Jak myślicie, czy wpadnięcie do niego któregoś dnia mniej więcej o północy i zaproszenie na kieliszek porto będzie na miejscu? Daleko przecież nie ma. Może się tutaj dostać przechodząc przez barierkę balkonu.

2 komentarze:

  1. E tam, po co tak banalnie? Zamiast go zapraszać na porto, wpadnijcie do niego o 3 nad ranem i spytajcie, czy by Wam nie pożyczył kuwety dla kota, bo Wasza się gdzieś zapodziała, a kot koniecznie musi za potrzebą. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hahaha :) A jeśli nie ma - zapytać czy kot w takim razie może skorzystać z wanny sąsiada, bo w naszej akurat ktoś się kąpie?;)))

    OdpowiedzUsuń