Gdybym napisała, że znaliśmy się, byłoby to pewnym nadużyciem. Na pewno jednak kojarzyliśmy się: znałam dobrze to nazwisko, czytałam trochę tekstów. Łączyło nas wspólne miejsce w sieci. Potem: rzesza wirtualnych znajomych. Różnic było sporo: od geograficznych począwszy, poprzez pokoleniowe, na światopoglądowych kończąc. Nic w tym dziwnego, wychowywaliśmy się w zupełnie różnych Polskach, ulegaliśmy całkiem różnym okolicznościom. Gdybym miała to wszystko analizować, musiałabym stwierdzić, że nigdy się z nim nie zgadzałam, choć raczej nie powinnam podejmować się ocen: dzieląca nas przepaść pokoleniowa wyklucza, w moim mniemaniu, pewnego rodzaju porównania.
Kilka tygodni temu, już w lipcu, dowiedziałam się o jego śmierci. Dziwne to jest wrażenie: dowiadywać się, że odszedł ktoś, kogo jednocześnie znało się i nie znało. Bo przecież nie była to nawet znajomość oparta na wymianie wirtualnych wiadomości.
W całą tę sprawę, dość w sumie osobistą, wkracza internet. Od pewnego czasu Facebook sugeruje mi dodanie do znajomych zmarłego Bogusława. Bo przecież mamy całą grupę wspólnych znajomych. Trochę to upiorne i jakieś takie nie bardzo. Zajrzałam na jego profil: ostatni wpis pochodzi z 1 lipca. 2 dni później jego autor już nie żył.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz