poniedziałek, 12 października 2015

Stajnia w garażu, czyli co można zastać po powrocie z wakacji

Po kilku tygodniach wakacji wróciliśmy do domu. Nie wiem jak Wy, ale ja zawsze, niezależnie od tego z jak fantastycznego miejsca wracam, cieszę się powrotem do domu. Na własne śmieci. Do życia mniej więcej przewidywalnego. Do swojskiego widoku za oknem, już od rana, od momentu w którym świeżo przebudzona siadam na łóżku i odsuwam zasłonę. W moim przypadku nie jest to widok szczególnie porywający - za oknem widzę bowiem wąską drogę i dom sąsiada, niemal identyczny jak ten, w którym sama mieszkam. Najbardziej interesującym elementem tego widoku jest drzewo, którego liście zmieniają kolor w zależności od pory roku - to znaczy prawie zawsze są one zielone, ale w pewnym momencie przybierają barwy jesienne. Wtedy jest ładnie.

Ale wróćmy do domu sąsiada. Gdybym chciała odgrywać wścibską panią z naprzeciwka, miałabym trudne zadanie. Wprawdzie wiem, jakim samochodem jeździ sąsiad, jak wygląda jego żona no i on sam, zauważyłam też, że od czasu do czasu wpada po coś w ciągu dnia - spędza wtedy trochę czasu wewnątrz, nie kłopocząc się zamykaniem drzwi garażowych, dzięki czemu wiem, że w garażu ma porządek - ale na tym mniej więcej kończy się moja wiedza. Okna domu sąsiada są bowiem szczelnie osłonięte i choć regularnie zdarza mi się wyglądać na roztaczający się za moją sypialnią świat (w jakiś sposób muszę przecież stwierdzić, czy liście na drzewie przybierają już barwy jesieni), nigdy nie zauważyłam nawet najmniejszego ruchu za zasłonami w jego pokoju.

W innych domach w sąsiedztwie dzieje się więcej: ich lokatorów albo widuję w miarę regularnie (jak np. pewnego młodego człowieka, może siedemnastoletniego, który każdego dnia jakby nigdy nic wraca ze szkoły samochodem - moja polska mentalność wciąż nie może do tego przywyknąć), albo ich słyszę (jak np. sąsiadów zza płotu, którzy od dłuższego czasu uparcie remontują swoje patio, albo tych, którzy od czasu do czasu robią imprezę i wtedy przez kilka godzin wprost nie sposób ich nie słyszeć). Sąsiada, którego dom widzę z okien sypialni, widuję, owszem - ale zdarza się to bardzo rzadko.

Tym bardziej zdziwiłam się teraz, kiedy wracaliśmy z wakacji. Skręcaliśmy już w naszą ulicę - jego dom jest pierwszy po lewej, zatem od razu zauważyłam, że zaszły pewne zmiany. Na miejscu drzwi garażowych znalazło się coś w rodzaju przegrody, kończącej się mniej więcej na wysokości mojej twarzy. Powyżej niej zauważyłam kilka końskich głów, z których spoglądały na mnie pary ciemnych, uważnych oczu.

- O, sąsiad urządził sobie zagrodę dla koni w garażu - stwierdził wesoło Dawid. - Fajnie w sumie.

Nie podzielałam jego entuzjazmu. Od dziecka słyszałam, że konie to cudowne zwierzęta. Jestem skłonna w to uwierzyć, ale nie zmienia to faktu, że się ich boję. I naprawdę, czym innym wydaje mi się mijanie koni zaprzężonych do dorożek na Rynku w Krakowie, a czym innym codzienne pakowanie siebie i trójki dzieci do samochodu pod okiem koni znajdujących się metr, może dwa ode mnie. Zaczęłam się zastanawiać, czy nie będę potrzebować eskorty Dawida za każdym razem, gdy będę chciała bądź musiała wyjść z domu. Trochę by nam to komplikowało życie.

No i co z zapachem? Nie wierzę, że to nie będzie stanowiło problemu. To jednak zwierzęta. Zwierzęta wydalają. I nie wydaje mi się, by konie należały do mistrzów higieny, jeśli chodzi o kwestie fizjologiczne. Zwłaszcza w sytuacji, gdy mieszkają w na wpół otwartym garażu, znajdującym się niemal tuż przy moim oknie, w dodatku w temperaturach właściwych dla tej części świata, czyli nierzadko upalnych.

Trzeba będzie coś z tym zrobić, myślałam. Być może da się to gdzieś zgłosić? Wymusić na sąsiedzie pozbycie się koni? Przecież tak nie będzie się dało żyć. Pomysł rozmowy z sąsiadem odrzuciłam od razu - skoro koleś już urządził tę stajnię i kupił zwierzęta, to raczej nie po to, by wszystko odkręcać na prośbę jednej sąsiadki.

- Ha, w sumie dobrze, że to konie - cieszył się Dawid, wchodząc ze mną do domu. - Pamiętaj, że na konie nie mam uczulenia.

Bosko, pomyślałam smętnie, wchodząc na piętro. Poszłam od razu do sypialni. Zmęczona podróżą i zrezygnowana wizją pozbywania się koni z sąsiedztwa usiadłam na łóżku. Mimowolnie spojrzałam za okno. Zobaczyłam dom, niemal identyczny jak ten, w którym mieszkałam, Na dole widziałam garaż przerobiony na stajnię i kilka końskich głów. Podniosłam wzrok, kierując go na okno sypialni sąsiada. I nagle zamarłam.

Po raz pierwszy, odkąd sięgam pamięcią, okno nie było zasłonięte. Ba, było nawet otwarte! Na całą szerokość. Wyglądało też na to, że sąsiad pozbył się moskitiery, w którą wyposażone są zazwyczaj tutejsze okna. Przez otwór wystawała głowa pięknego, białego konia, a duże, czarne oczy wpatrywały się we mnie skupionym wzrokiem.

______________________
Jasne, że to sen.

Miłego tygodnia.

P.S. Nie dysponuję zdjęciem konia w oknie. Mam za to zdjęcie mojego kota, spoglądającego na dom sąsiada.

2 komentarze:

  1. Mam za to zdjęcie mojego kota, spoglądającego na dom sąsiada. – ale z sypialni czy z garażu?

    OdpowiedzUsuń
  2. Z naszej sypialni. Patrząc w ten sposób ma widok zarówno na garaż sąsiada, jak i na okna pomieszczenia, w którym jak sądzę, sąsiad ma sypialnię ;)

    OdpowiedzUsuń