wtorek, 6 października 2015

Pole pełne dyń, czyli w Kalifornii zaczęła się jesień

W październiku atmosfera w Kalifornii ulega pewnej zmianie - nadal jest dość ciepło i słonecznie, ale powoli czuje się, że lato już się skończyło. Dni robią się krótsze, a wieczorom towarzyszy pomarańczowe niebo coraz słabiej rozświetlone zachodzącym słońcem.

Pomarańczowo jest zresztą wszędzie wokół. Ostatniego października Amerykanie będą obchodzić Halloween, a tygodnie poprzedzające ten dzień to czas przygotowań. Sklepy wypełnią się dorosłymi i dziećmi poszukującymi nowych kostiumów. Ale ciuchy to nie wszystko - tak samo ważne są dynie. Na początku października jest ich już pełno w sklepach spożywczych, w różnych odmianach, rozmiarach i kolorach (choć dominują oczywiście te pomarańczowe).

Atmosfera towarzysząca temu wszystkiemu jest przede wszystkim radosna, a jednym z moich ulubionych jej przejawów są wyprawy na pumpkin patch, czyli pole dyniowe. Jest ich mnóstwo, ja jednak pozostaję wierna farmie w San Martin, położonej około 30 mil na południe od miasteczka, w którym mieszkam. W ciągu ostatnich lat byłam tam już trzy razy i niezmiennie polecam to miejsce wszystkim, którzy chcą zobaczyć wielki plac wypełniony dyniami. I może jakieś kupić.

Wprawdzie należę do tych, którzy na pumpkin patch jadą z zamiarem nabycia dyń, ale tak naprawdę przede wszystkim chodzi mi o zdjęcia. Wszystko jest tam bowiem utrzymane w tak cudownej konwencji kolorystycznej, że aparat zdaje się sam z siebie robić świetne fotki. Wyobraźcie sobie plac z tysiącami dyń, a wśród nich alejki i klomby kwiatów. Tu i ówdzie organizatorzy dodali różne atrakcje, skierowane głównie do dzieci: pociągi, labirynt wśród pola kukurydzy (podobno naprawdę można się w nim zgubić - jeśli tak się stanie, należy zadzwonić pod podany przy wejściu numer telefonu), mini-zoo, w którym dzieciaki mogą nakarmić i pogłaskać np. kozę, karuzele, bele siana, po których można skakać, zespół przygrywający gościom i oczywiście budki z jedzeniem (w weekend po raz pierwszy jadłam lody dyniowe). I choć zarówno kalendarz, jak i otaczające nas w takim miejscu barwy jednoznacznie wskazują na to, że jesień już się zaczęła, to goście odwiedzający tego dnia pole dyniowe w San Martin mają na sobie letnie ciuchy, bowiem temperatura wciąż wynosi dobrze ponad dwadzieścia stopni - a bywa, że jest znacznie cieplej. A możecie mi wierzyć, że takie cztery godziny pod kalifornijskim słońcem przy dwudziestu paru stopniach mogą skutkować opalenizną - ja w każdym razie w sobotę spaliłam sobie kark.

Pewnym minusem wizyt na pumpkin patch mogą być tłumy innych odwiedzających. Przeważnie są to całe rodziny z dziećmi. Oczywiście najlepiej jest pojechać tam w dzień roboczy, wtedy można uniknąć tłoku. Ja w tym roku postawiłam na inne rozwiązanie - pojechałam w pierwszy weekend po otwarciu i było całkiem w porządku. 

Moda na pola dyniowe będzie trwała w najlepsze przez kolejne tygodnie. Ja mogę chyba założyć, że w tym roku temat mam odfajkowany - spędziłam kilka godzin w fajnej atmosferze, kupiłam dynie i zrobiłam sporo zdjęć. No i wiem już jak smakują lody dyniowe. Muszę przyznać, że wolę je od czosnkowych (tak, jadłam takie).

Wizyty na dyniowych farmach należą do tych rzeczy, które w Kalifornii lubię najbardziej. 

1 komentarz:

  1. Świetna sprawa, pierwsze o tym słyszę. A ja uwielbiam kompot, dżem z dyni. Podobno zupa też jest pyszna, ale nie jadłam. No i nie wspomniałam jeszcze o pysznych pestkach :-).
    Pozdrawiam cieplutko!

    OdpowiedzUsuń