wtorek, 10 lutego 2015

Południowa Kalifornia oczami niedoszłej pani włóczęgi

Kiedy byłam nastolatką, zamierzałam zostać włóczęgą. Zdaje się, że miałam zamiar wprowadzić swój plan w życie jakoś po maturze. Całkiem na serio marzyłam o tym, by od rana do wieczora przemierzać świat z zawierającym skromny dobytek plecakiem. W swoich wyobrażeniach widziałam siebie wędrującą wzdłuż pól, nocującą pod drzewami i tak dalej. Dziś trochę niepokoi mnie to, że kompletnie nie pamiętam jak chciałam rozwiązać kwestię higieny. Plan zakładający, że będę pukać do drzwi mijanych domów prosząc o możliwość skorzystania z wanny wydaje mi się zbyt ekstremalny nawet jak na nastoletnią wyobraźnię. Niestety bądź na szczęście, nigdy nie musiałam rozwiązywać tego problemu, bo mimo upływu lat włóczęgą nadal nie jestem. No, przynajmniej nie takim, jakim zamierzałam być. Odkąd dorosłam, mieszkałam w czterech różnych krajach, więc do domatorki chyba też mi daleko.

Prawda jest jednak taka, że to marzenie o zostaniu włóczęgą wciąż mi się gdzieś tam kołacze. Prawdopodobnie teraz mogłabym w jakimś stopniu zrealizować dawną wizję, nawet z udziałem mijanych pól. Za nocleg pod drzewem chyba jednak podziękuję. Za bardzo boję się psów. Myślę jednak, że miałabym wyrzuty sumienia, gdybym zostawiła swoje dzieci po to, by zostać włóczęgą, a z kolei branie ich ze sobą nie wchodziłoby w grę - przynajmniej jeśli chciałabym zachować pewien klimat.

Z racji takiej a nie innej sytuacji osobistej, zdecydowałam się póki co na coś w rodzaju road trip. Plan jest następujący: wsiadamy w samochód i jedziemy w dane miejsce, po drodze zatrzymując się w różnych miejscowościach i korzystając z dóbr kulturalno-rozrywkowych, które oferują. Ok, nie jest to do końca ten bliski natury i zakładający piesze przemierzanie kraju scenariusz, który wymyśliłam wiele lat temu. Ale jest odrobinę koczowniczo, a to chyba jest najważniejsze. Planując taki wyjazd miałam trochę obaw i wątpliwości, ale koniec końców okazało się, że to był mój najlepszy wyjazd od lat. Nawet jeśli całość była mocno podporządkowana wizytom w miejscach, które mogłyby zainteresować prawie czteroletnią dziewczynkę.

Garść informacji, stwierdzeń, wniosków:

- 756 km w jedną stronę to nie jest oszałamiająca odległość, wiem. Ale jak na pierwszą tego typu wycieczkę i z trójką dzieci na tylnych siedzeniach samochodu nie jest chyba najgorzej.
- Tygrysom w Zoo Safari Park w San Diego dodaje się do posiłków brokat, żeby potem móc zidentyfikować, które odchody pochodzą od którego tygrysa.
- Jeśli jazda w charakterze pasażera Cię stresuje, dobrym rozwiązaniem jest słuchanie audiobooka połączone z robieniem na szydełku.
- San Diego to zaskakująco ładne miasto. Spodziewałam się nawału brzydkich uliczek, obdrapanych tynków i wrażenia ogólnego bałaganu. Domyślam się, że są tam i takie miejsca, ale te części miasta, które widziałam, wyglądały bardzo porządnie, zwłaszcza jeśli się je zestawi z takim co prawda klimatycznym, ale - co tu ukrywać - brudnym San Francisco. Tak czy siak, przed przyjazdem tam najbardziej mnie rajcował fakt, że będę tylko 30 minut jazdy samochodem od Tijuany. Na miejscu okazało się, że jest tam mnóstwo innych świetnych rzeczy.
- Tydzień w San Diego to za krótko. Może trochę inaczej to wygląda, gdy jedzie się bez dzieci.
- Disneyland to świetne miejsce i cieszę się, że mam pretekst w postaci córki, żeby go odwiedzić. Ale po dwóch spędzonych tam dniach mam dość na dłuższy czas. No i jeśli mogę pomarudzić, to ceny tego, co się tam sprzedaje, są po prostu zabójcze. A jeśli już zwykła koszulka z Myszką Mickey naprawdę musi kosztować ponad 30 dolarów, to fajnie by było, gdyby chociaż była made gdzieś indziej niż China albo Bangladesh.
- Zoo i Safari w San Diego to super miejsca, ale przed wizytą w nich warto trochę potrenować kondycję.
- W południowej Kalifornii często nie występuje pas do skrętu w lewo, za to zdaje się, że tamtejsi kierowcy częściej używają kierunkowskazów niż ci poruszający się po Dolinie Krzemowej.
- W konsulacie w Los Angeles nadal pracują bardzo mili ludzie, ale kolejki mogłyby być mniejsze. No i dlaczego nie można płacić kartą?
- Jeśli chcesz się napić kawy, to nie zajeżdżaj do KFC. Nie jestem specjalistką od ich menu, ale w tym do którego zajechaliśmy, kawy w ogóle nie mieli.
- Muzeum figur woskowych bez tłumu zwiedzających to bardzo fajne miejsce.
- Drugie podejście do Hollywood było o wiele bardziej udane niż pierwsze, sprzed ponad dwóch lat. Może dlatego, że zmieniły mi się oczekiwania.
- Zmywarka to sprzęt, do którego przyzwyczaiłam się bardziej niż mi się wydawało.
- Podczas tych piętnastu wyjazdowych dni widziałam dwie tęcze, obie bardzo piękne.
- Koniecznie muszę odbyć więcej tego typu wyjazdów. Proponowałam Dawidowi road trip do Unalaski, ale chyba myślał, że sobie żartuję. Nie przekonał go nawet argument, że mają tam bardzo dobry dystrykt szkolny.

W sumie, wymieniając największe miejscowości, odwiedziliśmy Los Angeles, San Diego i Santa Barbara. Nocowaliśmy w czterech różnych miejscach. Całość zajęła nam piętnaście dni, a ja mam poczucie, że nawet trzydzieści nie byłoby za dużo.

1 komentarz:

  1. Super :) Też mam koczowniczą duszę i miewam podobne wizje - np. taką, że, już na emeryturze, wsiądę na rower i do końca swoich dni będę jeździł. Może nie po sto pięćdziesiąt kilometrów dziennie, ale spokojnie, po dziesięć, dwadzieścia. I że wystarczy mi sił, by w ten sposób przemierzyć świat, wzdłuż i wszerz... Ech...!

    OdpowiedzUsuń