poniedziałek, 2 lutego 2015

Disneyland prawie 30 lat później

Dawno, dawno temu, kiedy byłam małą dziewczynką, w kioskach "Ruchu" pojawiły się komiksy z Myszką Miki i Kaczorem Donaldem. Zdaje się, że wychodziły naprzemiennie co dwa tygodnie - raz były to przygody wielkouchej myszki, a raz sepleniącego kaczora. Potem wydawca poszedł chyba bardziej w kierunku kaczek i wszystkie komiksy z tej serii były o Donaldzie albo Sknerusie i siostrzeńcach - albo pamięć płata mi figle. Prawda jest taka, że dziś nie pamiętam treści ani jednej z przeczytanych wówczas historyjek z tej serii. Pamiętam trzy inne rzeczy.

1. Bardzo lubiłam te komiksy. Czekałam z niecierpliwością na kolejny komiks, a kiedy już wyszedł, każdą z historii czytałam kilkakrotnie. W pewnym momencie byłam już nawet trochę za stara na te bajki i spaliłabym się ze wstydu, gdyby moje koleżanki z klasy dowiedziały się, że to nie mój młodszy o sześć lat brat się w nich zaczytywał, tylko właśnie ja. Za nic nie powiem Wam, ile miałam lat, kiedy przestałam czytać komiksy o Kaczorze Donaldzie. Was też się wstydzę. To były chyba czasy, gdy moi rówieśnicy chodzili już na dyskoteki i słuchali Liroya. Albo jakoś tak.

2. W pewnym momencie nawiązałam kontakt z redakcją "Kaczora Donalda". Nie pamiętam, jak się to zaczęło. Pisanie listów było czymś, co uwielbiałam i robiłam regularnie przez wiele lat i po prostu pewnego dnia napisałam do "Kaczora". Ku mojemu zdziwieniu, dostałam odpowiedź. A potem kolejne. Nie były to jakieś długie teksty - ot, wiadomość na dwa-trzy zdania. Ale zawsze wysyłali je do mnie na odwrocie pocztórek z Kaczorem Donaldem. Nigdy nie dostałam dwóch takich samych kartek. Miałam z tego wszystkiego masę frajdy i do dziś cieszę się, że komuś chciało się odpisywać dzieciakowi z pisemnym słowotokiem.

3. Do pewnego momentu z tyłu na okładce tego komiksu był konkurs z losowaniem, w którym głowną nagrodą była wycieczka dla dwóch osób do Disneylandu na Florydzie. To był dla mnie już zupełny odjazd. Nie mam pojęcia, ile razy brałam udział w tym konkursie. Teraz wydaje mi się, że robiłam to prawie co tydzień, ale możliwe, że trwało to tylko kilka tygodni czy miesięcy. Bardzo chciałam odwiedzić Disneyland. Było to w czasach, gdy dobranocka trwała 10 minut. Wyjątkiem była niedziela, kiedy było to pół godziny i często puszczano wtedy bajki Disneya. Byłam nimi oczarowana, mimo iż przez dużą część mojego dzieciństwa oglądałam je na ekranie czarno-białego telewizora. Choć lubiłam rodzime kreskówki, to te disneyowskie zdawały się mieć w sobie coś magicznego.
Oczywiście wycieczki nigdy nie wygrałam, ale marzyłam o niej. W pewnym momencie nie chodziło już tylko o Disneyland. Chciałam polecieć samolotem, najlepiej bardzo daleko, na inny kontynent, tak by widzieć za oknami noc i maleńkie światła wielkich miast w dole. Wtedy samolotów, które latały nad moją głową nie było aż tak dużo. Każdy z nich, szczególnie te dostrzegane po zmroku, był dla mnie czymś fascynującym. Bawiłam się sama ze sobą, zgadując, dokąd lecą znajdujący się w nim podróżni. Zdaje się, że w mojej wyobraźni zazwyczaj udawali się do Stanów albo do Moskwy.


Mój stosunek do Disneya jest dziś nieco inny, głównie za sprawą tego, że mam prawie czteroletnią córkę, z którą obecnie mieszkam w Stanach. Każda bajka Disneya pociąga za sobą od razu olbrzymią machinę marketingową. Odkąd w kinach pojawiła się "Kraina lodu" ("Frozen"), bohaterowie tego filmu pojawili się chyba już dosłownie wszędzie. Jeśli zobaczę któregoś dnia szczotkę do sedesu z Anną i Elsą, to wcale nie będę zdziwiona. Postaci z bajek, choćby nie wiem jak sympatycznych, mamy dość najpóźniej wtedy, gdy wychodzą nam z lodówki. I z szafy - bo częścią tego samego mechanizmu są sukienki księżniczek. Owszem, ładne. Ale to jest osobny temat.

Dość, że w końcu, po prawie trzydziestu latach spełniłam swoje marzenie i odwiedziłam Disneyland. I moja sentymentalna natura natychmiast przypomniała mi, jak bardzo chciałam tam kiedyś pojechać. Nie wiem, kto miał większą frajdę - ja czy Emilka. Na krótką chwilę z wroga komercjalizacji dziecięcego świata stałam się jej koneserem.

To było już drugie po Svalbardzie miejsce, które bardzo chciałam odwiedzić i które udało mi się zobaczyć. Z kolejnym punktem na liście będzie znacznie trudniej, bo Patagonia jest jakby trochę nie po drodze. Ale na to mam jeszcze wiele lat.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz