Wczoraj minął pierwszy miesiąc od czasu naszego przylotu do Stanów. Czas zdaje się płynąć bardzo szybko - szybciej niż nasze rzeczy, które na początku września zostały wysłane statkiem i ciągle są na etapie zmierzania w naszym kierunku.
Opisanie procesu pakowania mogłoby być samo w sobie niezłym tematem na notkę, ale skoro nie zrobiłam tego miesiąc temu, to teraz nie będę się już zagłębiać w taką prehistorię. Pewien aspekt tej sprawy nie daje mi jednak spokoju. Jest bowiem problem, z którym będziemy musieli się zmierzyć.
Cztery lata temu, kiedy wyposażaliśmy mieszkanie w Zurychu, jednym z naszych zakupów była szafa Ramberg z Ikei. Podobała się nam z wyglądu, poza tym pasowała kolorem do innych mebli, które wybraliśmy do sypialni. Co prawda zakup, jak również jego złożenie, okazały się nieco kłopotliwe (szafa była bowiem bardzo ciężka), ale efekt zdawał się być wart zachodu. Niestety, tylko do czasu - szafa była zdecydowanie za mała jak na potrzeby dwóch dorosłych osób, poza tym szybko okazała się tworem mało wytrzymałym, co objawiło się tym, że dna dwóch szuflad, w które była wyposażona, nie wytrzymały próby czasu i ciężaru naszych ciuchów.
Nie zdołaliśmy się pozbyć Ramberga przed wyjazdem do Stanów, coś jednak trzeba z nim było zrobić. W ten sposób narodził się pomysł wzięcia szafy za ocean: miejsca w kontenerze mieliśmy jeszcze dość, poza tym w dzięki tej decyzji udało nam się przełożyć problem szafy na bliżej nieokreśloną przyszłość. Chyba od początku wiedzieliśmy, że pomysł jest niezbyt mądry, ale w chaosie przeprowadzki chcieliśmy po prostu mieć jeden dylemat z głowy. Przynajmniej tymczasowo.
W USA królują szafy wnękowe, dające o wiele więcej przestrzeni na trzymanie ciuchów i tego typu rzeczy niż jakakolwiek szafa. Ramberg zupełnie się nam nie przyda, zajmowałby tylko miejsce. Mój tata, zaznajomiony z problemem, stwierdził, że może znajdziemy na miejscu szaleńca, który chciałby mieć taki nietypowy tutaj mebel, ale ja szczerze w to wątpię. Zwłaszcza, jeśli weźmiemy pod uwagę wątłe dna szuflad.
Oczywiście szafę można po prostu wyrzucić. Choćby po kawałku: najpierw dna, potem drzwi... I tak dalej. Co jednak, jeśli będziemy mieć zsyp zamiast śmietnika? To bydlę nie przejdzie przez wąski otwór, nawet po kawałku. Co prawda od biedy możnaby skorzystać z jakiegoś bardziej tradycyjnego miejsca do wyrzucania śmieci w sąsiedztwie, ale wizja noszenia Ramberga, choćby po kawałku, jakoś nas nie pociąga. Na pomysł idealny wpadliśmy podczas pewnego wesołego wieczoru, kiedy towarzyszył nam gin z tonikiem.
- Spalimy Ramberga w jakimś osiedlowym kominku...
- I zaprosimy sąsiadów na imprezę...
- A jak się będą dziwić, dlaczego palimy meble, to powiemy, że to taki polski zwyczaj, że trzeba przywieźć i spalić mebel z poprzedniego miejsca zamieszkania...
- ...w ramach składania ofiary dla boga przeprowadzek.
Swoją drogą, jesteśmy chyba bardzo niezorganizowaną rodziną. To już nie pierwszy raz, kiedy mamy problem z pozbyciem się rzeczy, które kiedyś były nam potrzebne, a teraz już nie są. Być może niektórzy z Was pamiętają naszą przygodę z choinką.
__________
Jeśli chodzi o przedmioty, które mamy i których nie potrzebujemy, to wczoraj dołączył do ich grona kolejny: drewniana katapulta do złożenia, którą mąż przyniósł z pracy. Ręce mi opadły.
__________
Tak, wiem, jest mnóstwo dobrych i rozsądnych sposobów na pozbycie się niechcianej szafy. Nawet jeśli mieszka się w Stanach, gdzie (prawie) wszyscy mają szafy wnękowe. Ale gdybym od razu na początku napisała, że możemy ją oddać na cele charytatywne, to byłoby mniej ciekawie.
oj, usmialam sie serdecznie :)
OdpowiedzUsuń