Jeśli mam być szczera, taka wizja była nierealna z kilku powodów. Po pierwsze, nigdy nie mieliśmy stołu w kuchni. Chyba że uznamy za stół rozkładaną powierzchnię płaską, przymocowaną na stałe do ściany wnęki kuchennej w mieszkaniu w Nowej Hucie. Wówczas okaże się, że niemożliwe jest spełnienie kolejnego z punktów: słońce nie miało prawa wpadać do omawianego pomieszczenia, bo najbliższe okno znajdowało się w pokoju. Tam też nie było stołu.
Poza tym tak naprawdę rzadko jadaliśmy śniadania. Zwłaszcza ja. Wybranie się do pracy zawsze przypominało w moim przypadku wyścig z czasem, niezależnie od tego czy chodziło o to by zasiąść za biurkiem o 8.30 czy popilnować grupki dzieci w teatrze o 13.30. Ten najważniejszy posiłek dnia nauczyłam się spożywać każdego dnia dopiero, gdy dowiedziałam się, że mam w sobie lokatora.
Zakup płatków śniadaniowych albo muesli byłoby jednak dobrym początkiem. Kto wie, może po jakimś czasie pojawiłby się i ten kuchenny stół. Tymczasem od biedy mogłabym się zajadać tymi płatkami sama. Zawsze to mniej roboty niż przy kanapkach: odpada krojenie chleba, smarowanie go masłem, układanie na nim kawałków wędliny, sera czy też pokrywanie warstwą jaskrawego dżemu.
- I właśnie o to chodzi! - triumfował Dawid, którego status we wspólnym gospodarstwie domowym zdążył na którymś etapie ewoluować z chłopaka w kierunku męża. Niestety, w kwestii płatków pozostawał niewzruszony. - To takie pójście na łatwiznę: nasypać, zalać i jest... Sucha karma!
Na próżno przywoływałam liczne przykłady innych, prostych posiłków. Wiele z nich nie wytrzymywało prób argumentacji. Np. taki kisiel z torebki jadłam tylko ja. Budyń jedliśmy oboje, ale to gust Dawida rozbudował pochłanianą przeze mnie zazwyczaj wersję podstawową o elementy takie jak rodzynki. Poza tym przyrządzenie budyniu wymagało jednak ugotowania mleka.
W Szwajcarii kontynuowałam moje podchody. - Może kupimy muesli? - zaproponowałam kiedyś w sklepie, wskazując na półkę. Trafiliśmy na promocję - przy kupieniu jednego opakowania drugie dostawało się gratis. - Przecież nie musisz tego ze mną jeść - przekonywałam, pełna nadziei, że na widok tego, z jakim smakiem pochłaniam codziennie swoje śniadanie, Dawid dołączy do spożywania narodowego posiłku Szwajcarów. Koniec końców wróciliśmy wtedy ze sklepu z dwoma kartonowymi pudłami, które zostały ustawione na jednym z kuchennych blatów.
Pech chciał, że o nich zapomniałam. Naprawdę, starałam się. Kilka razy przyrządziłam sobie pyszne muesli. A potem jakoś przestałam.
Kolejne muesli kupiłam dopiero po jakichś dwóch latach. A raczej kupił je na moją prośbę Dawid - o dziwo, zupełnie bez protestów. Po prostu wyszedł kiedyś na zakupy i wrócił z dwoma różnymi kartonowymi pudełkami. Ponieważ oboje byliśmy głodni, zdecydował, że jeśli raz zje ze mną mleczną mamałygę, nic takiego się nie stanie.
Wyobraźcie sobie moje zdziwienie, gdy usłyszałam jego okrzyk:
- Ojej, to jest całkiem dobre!
-----
Nigdy w życiu nie miałam w domu tylu rodzajów płatków i muesli. Chyba nawet nie wiedziałam, że tyle istnieje.
- Kupiłem taki zestaw z różnymi rodzajami - tłumaczył mi dumny Dawid, odstawiając na półkę może ósme pudełeczko. - A wiesz, oni jeszcze mają muesli takie jak to, ale bez cukru i jeszcze takie... i takie... I wiesz, kupiłem jogurt do muesli...
-----
Jeśli jeszcze kiedyś jakiś mądrala płci męskiej powie mi, że to kobiety są dziwne i skomplikowane, podam mu link do powyższego tekstu.
Ja tylko nie rozumiem, czemu Dawid musial wyrazic zgode na zakup muesli :D
OdpowiedzUsuńNatchniuza
Musieć nie musiał, ale mi się nie chciało słuchać marudzenia :) Więc wolałam go w wersji przekonanej.
OdpowiedzUsuńNo cóż, lepiej późno niż wcale :)
OdpowiedzUsuń