Jakiś czas temu zdradziłam swoje komputerowe ideały i zaczęłam grać w Sims 3. Zdrada polegała na tym, że przez lata uważałam, że tego typu gry mnie w ogóle nie interesują. Pod wpływem chwili, podczas którejś z wizyt w Media Markt na początku tego roku, kupiłam pudełko z podstawą i jednym dodatkiem. No i wsiąkłam. Nawet przestałam płacić za Warcrafta.
Simsy uzależniają, ale w tym akurat nie ma nic dziwnego. Każda gra może uzależnić, zwłaszcza jednostki tak podatne na nałogi jak ja. Dawid też się uzależnił i przez kilka tygodni porządek naszego życia był wywrócony do góry nogami. Popołudniami grałam ja, wieczorami on, przy czym te wieczory rozciągały się do jakichś strasznych godzin na granicy nocy i dnia. Konsekwentnie nie decydowaliśmy się na zakup drugiego pudełka, bo posiadając tylko jeden egzemplarz gry przynajmniej jedno z nas mogło zajmować się realnym życiem (no, może nie do końca realnym - zwykle było to czytanie).
Po jakimś czasie w sidłach nałogu pozostałam tylko ja, przy czym udało mi się go w miarę ucywilizować - nie gram już po iks godzin dziennie, często nie gram w ogóle przez dwa-trzy dni. Nie chodzi zresztą tylko o nałóg. Ta gra przeraża mnie swoim realizmem.
Otóż w Sims 3 można mieć chłopaka/dziewczynę, można założyć rodzinę, można też np. wylecieć z pracy i obsikać się w miejscu publicznym. Wskazane jest, by w miarę dobrze kontrolować swoje życie: Sim, który się nie wyspał, będzie chodził wkurzony i może odmawiać wykonywania podstawowych czynności życiowych. Okazuje się też, że jak to w życiu realnym bywa, dużą część życia Sima zjadają wszelkie dojazdy, dojścia od-do itd. Niestety, twórcy gry nie wpadli na to, że np. jadąc metrem można czytać - ale już podczas stania na ulicy jest to jak najbardziej możliwe.
Oczywiście moje Simy tworzę trochę na swój obraz i podobieństwo. Ciemnowłosa kobieta, która jest molem książkowym i sama też coś tam pisuje. Dość szybko wpadam w sidła zadań typu "przeczytaj 20 książek", co skutkuje tym, że nie spotykam się ze swoimi simowymi znajomymi i moje przyjaźnie często zaocznie dobiegają końca. Dość trudno też przychodzi mi wchodzenie w związki - najpierw poderwałam panią, która naprawiała mój kran, ale pani okazała się być niemiłą osobą.
Po długim czasie singlowania i mało znaczących przygodach, tym razem już heteroseksualnych, zapragnęłam się rozmnożyć (głównie w ramach poznawania możliwości gry). Co prawda nie miałam chłopaka, ale na jakiejś imprezie poznałam całkiem przystojnego Sima, który był czarnowłosym celebrytą i dość łatwo dał się zaciągnąć do łóżka. Co prawda miał dziewczynę, ale na moją prośbę z nią zerwał. Szybko odkryłam jednak, że wiązanie się z tym typem nie jest dobrym pomysłem - gość nie lubił dzieci, poza tym sprawiał wrażenie faceta, który lubi być na każdym kroku obsługiwany. Przestałam do niego dzwonić i kontakt się urwał. Nawet nie zainteresował się synkiem (Dawidem), drań jeden.
Czas mijał, a ja (tzn. moja Simka) zapragnęłam się rozmnożyć raz jeszcze. Dziecko oznaczało płatny urlop macierzyński, a poza tym zarabiałam już na tyle dużo na pisaniu, że mogłabym nawet podarować sobie etat. Najpierw jednak postanowiłam kupić większy dom. Po przeprowadzce nawet nie musiałam rozglądać się za potencjalnym ojcem - czarnowłosy celebryta (w tym czasie ja też już byłam celebrytką i to taką z wyższej półki) sam przyszedł mnie odwiedzić, a nasze spotkanie "po latach" było tak miłe, że po pewnym czasie je powtórzyliśmy. Efektem, a raczej efektami, była simowa córeczka (Emilka) i nowy synek (Krzyś).
Matkowanie szło mi tak dobrze (no, było męcząco, ale dało się ogarnąć), że szybko zdecydowałam się na ponowne "try for baby". Mój brunet (który w międzyczasie trochę się postarzał i - niestety - utył) zdawał się nie mieć nic przeciwko, a ja po jakimś czasie urodziłam jeszcze Artura.
Życie toczyło się swoim rytmem, dzieci powoli rosły, a mnie dopadło jakieś macierzyńsko-seksualne szaleństwo. "Niestety" natura zrobiła mi psikusa i urodziłam bliźniaczki (Joasię i Martę). I moje życie zamieniło się w piekło. Od rana do wieczora i od wieczora do rana przewijałam, karmiłam i przytulałam. Spać się nie dało, bo budził mnie ciągle płacz któregoś z dzieci. Przestałam gotować dla najstarszego, chodzącego już do szkoły synka, bo zwyczajnie nie miałam na to czasu. Co prawda zatrudniłam opiekuna, który jakoś ogarniał sytuację, ale dzieci i tak płakały, a ja się budziłam i chodziłam coraz bardziej wkurzona.
Aktualnie jest lepiej. Odkryłam, że mogę zajmować się szóstką dzieci nawet przez cały dzień, o ile w nocy się wyśpię. Metoda jest następująca: w ogrodzie ustawiłam łóżko, w którym śpię, podczas gdy dziećmi zajmuje się opiekun. Dzięki temu, że nocuję na zewnątrz, żadne płacze mnie nie budzą. Co prawda ostatnio jakiś dziennikarz robił mi w tym ogrodzie zdjęcia, ale w imię świętego spokoju jestem w stanie to znieść.
I tak to wygląda, moi drodzy.
Mam nadzieję, że nie marzłaś ;)
OdpowiedzUsuń(Mam świadomość tego, jak stare posty komentuję, no ale to nie moja wina, że trafiłem tu tak późno :) )
@kgsz: spoko, dalej gram w Simsy, więc temat pozostaje aktualny. Ale chwilowo śpię w domu ;)
OdpowiedzUsuń