czwartek, 18 listopada 2010

I jak tu się nie cieszyć z zakazu palenia?

Wróciłam wczoraj z bardzo przyjemnego, dziesięciodniowego pobytu w Polsce. Dobrego nastroju nie były mi w stanie zepsuć nawet wizyty u dentysty podczas których nie mogłam skorzystać ze znieczulenia (polecam borowanie w tych okolicznościach jedynki). Spotkania ze znajomymi, całe dnie spędzane poza domem i podsumowanie, że jak zwykle miałam na wszystko za mało czasu... 

Pod koniec mojego pobytu w Polsce weszła w życie ustawa o zakazie palenia w miejscach publicznych. Oczywiście 15 listopada próbowałam ją przetestować, ale zrezygnowałam po przekroczeniu progu krakowskiego Bunkra Sztuki - na stołach stały popielniczki i wszędzie unosiła się charakterystyczna woń. No cóż, wrócę tam za rok.

Jako osoba niepaląca nie mam chyba innego wyjścia, jak zakaz popierać. Nie lubię zadymionych pomieszczeń, drażni mnie i zawsze drażnił nałóg u rodziców. W przypadku znajomych aż tak bardzo mi to nie przeszkadza, bo wśród nich pali tylko nieliczna grupa, a nie należę do osób, które będą umierać, jeśli podczas spotkania dziesięcioosobowej grupy ktoś zapali. Zwłaszcza, że wielu ludzi pyta, czy nie będę mieć nic przeciwko, jeśli to zrobią. Jasne, raczej niechętnie wchodzę do wnętrz, w których jest już "napalone". Nie raz i nie dwa rezygnowałam z wejścia do pubu, w którym nad głowami siedzących unosiła się chmurka. Od przebywania w zadymionym pomieszczeniu swędzi mnie skóra i mam odruchy wymiotne. Nie mówiąc już o tym, że ubranie nadaje się tylko i wyłącznie do uprania, a zostawione na noc w łazience sprawi, że całe pomieszczenie będzie śmierdzieć.

Tak czy siak wygląda na to, że teraz stopniowo tego typu rozważania będę mogła odstawić w kąt. No bo powiedzmy sobie szczerze: nawet jeśli zakaz będzie łamany, to jednak zmiany się nie uniknie. I proszę się nie dziwić mojej radości: dla osoby niepalącej wprowadzenie tej ustawy to prawdziwe święto. 

Oczywiście czytałam słynny już artykuł Żakowskiego. Dziś z kolei dowiedziałam się o artykule Magdaleny Środy, w którym autorka oświadcza, iż "nie zna intelektualisty, który by nie palił". Moja pierwsza myśl brzmiała: "w takim razie pani profesor zna bardzo niewielu ludzi". Wspomnienia tego, jak to palono podczas intelektualnych dysput mimo sprzeciwu gospodyni domu utwierdzają mnie tylko w przekonaniu, że żyję w bardzo dobrych czasach (nikt z moich palących znajomych nigdy nie próbował u mnie zapalić. Wszyscy sami z siebie wychodzili na balkon, bez próśb z mojej strony), w których wbrew filozofii staruszków podróżujących ze mną od czasu do czasu autobusami z kulturą osobistą nie jest tak najgorzej. 

Oczywiście doskonale rozumiem, że palacze znaleźli się w sytuacji cokolwiek niewygodnej.  Mnie np. nie podoba się to, że nie wolno mi urządzić nad Wisła pikniku z winem. Zwłaszcza, że picie jest dla otoczenia raczej mniej szkodliwe niż palenie papierosów.  Żeby jednak nie było, że teraz piętnuje się wyłącznie palących, mam propozycję: zróbmy w następnej kolejności coś, żeby ludzie zaczęli się regularnie myć i używać dezodorantów. Śmierdzące nikotyną oddechy to jedno. Smród potu, zwłaszcza latem w wypchanym po brzegi autobusie lub tramwaju to również żadna frajda. 

8 komentarzy:

  1. A co z tymi wszystkimi knajpami, które są za małe na wydzielenie strefy dla palaczy i prawdopodobnie splajtują?:)
    Byłaś w Polsce i nie znalazłaś czasu na stołeczne spotkanie DO? Nieładnie ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale ja bym chciała mieszkać w Zurichu :)

    OdpowiedzUsuń
  3. @Migi: błagam, podpisz się. :) Bo nie wiem komu odpisuję. :) Jeśli chodzi o spotkanie w Warszawie, to nie miałam fizycznej możliwości tam być (niestety). W chwili gdy sączyliście piwo, samolot którym leciałam przedzierał się przez chmury nad stolicą. Zdążyłam akurat na ostatni pociąg do domu.

    Oczywiście zdaję sobie sprawę z negatywnych stron wprowadzenia zakazu palenia. Nie jestem jednak pewna, czy te małe knajpy splajtują. Wielu klientów i tak nie pali, a wielu palących karnie wychodzi na zewnątrz. Zdecydowana większość moich znajomych to osoby niepalące, za to chodzące po pubach. Poza tym przykład innych krajów pokazuje, że ludzie z knajpowania jednak nie rezygnują.

    @Simi: poważnie? Przemyśl to jeszcze. ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Proszę bardzo :)
    http://www.wiadomosci24.pl/autor/347080.html

    OdpowiedzUsuń
  5. Ha! Tak myślałam, tak, myślałam! :))
    Magda, na spotkaniu mnie nie było, ale zatem odwiedziłam bylego pracodawcę w ubiegły wtorek. :)

    OdpowiedzUsuń
  6. @Simi: w sumie sporo może Ci ułatwiać to, że ze Szwajcarią masz dużo wspólnego. Ja większość dorosłego życia spędziłam w krakowskich knajpach. Przeprowadzka do Zurychu była trochę jak przeprowadzka do szarego świata. ;-) Ale usilnie szukam zalet tej sytuacji. I owszem, pewne dostrzegam. Tylko że i tak tęsknię.

    OdpowiedzUsuń
  7. Wiadomo, że człowiek zawsze tęskni do miejsca, z którego pochodzi, gdzie spędził sporo ze swojego życia. Gdybym ja teraz wyjechała ze Sącza, też nostalgia dawałaby mi się we znaki :)

    OdpowiedzUsuń