Wychowywałam się śpiąc na rozkładanych fotelach, na tapczanach i kanapach. W posiadanie pierwszego łóżka-łóżka, w dodatku od razu małżeńskiego, jesienią roku 2008, kiedy to moja przestrzeń życiowa powiększyła się nagle z 35 metrów kwadratowych do jakichś 70 i nareszcie dysponowałam sypialnią, mogącą bez problemu pomieścić łoże z Ikei.
Wydawało mi się zrazu ogromne: z pewnością największe spośród dotychczas posiadanych czy użytkowanych, wśród znajomych, którym zdarzyło się zajrzeć do naszej sypialni oceniane było raczej jako wąskie. Na pytanie: "Ej, ale czemu kupiliście tylko takie na 140cm" odpowiadałam regularnie, z poczuciem, że szerszego łóżka naprawdę nie potrzebujemy.
Potrzebowałam czegoś innego: miejsca na pościel. Bowiem o ile rozkładane fotele, tapczany i kanapy wyposażone były w skrytkę mogącą pomieścić w sobie prześcieradło, kołdrę i poduszkę, o tyle łóżko z Ikei wymogło na nas trzymanie wymienionych wyżej akcesoriów w trzewiach innego szwedzkiego mebla - szafy "Ramberg", której swoją drogą nie polecam.
Do wszystkiego jednak można się przyzwyczaić, nawet do pościeli w szafie, drobny ten problem z czasem w ogóle przestał być problemem i kiedy w roku 2015, już na innym kontynencie, bogatsi życiowo o trzy piękne córki zapragnęliśmy łóżka nieco większego, o pojemniku na to, co ma na owym łóżku leżeć, w ogóle nie myśleliśmy. Życie toczyło się dalej, rządzone oparte na pewnych stałych, wśród których znajdowała się i ta, że na łóżku spaliśmy ja, mąż i ewentualnie dzieci, świat pod łóżkiem należał natomiast do naszych kotów, poszukujących bezpiecznej kryjówki kiedy ktoś nas odwiedzał.
A potem nadszedł czas na nowy początek: nasze szersze łóżko, wraz z innymi meblami, zostało sprzedane anonimowemu mieszkańcowi Doliny Krzemowej, my zaś wyruszyliśmy na Szmaragdową Wyspę, z zamiarem ułożenia sobie życia od początku: w nowym miejscu, wśród nowych ludzi, na nowym łóżku z irlandzkiej Ikei.
Tym razem łóżko wybrał mąż, możliwe że po internetowej konsultacji ze mną, choć głowy nie dam, bo z tamtego chaotycznego okresu w ogóle nie pamiętam żadnych szczegółów. Pamiętam jednak co mi się w tym łóżku od razu spodobało: ogromne szuflady, zajmujące całą przestrzeń pod nim. Nareszcie pojemnik na pościel, ekscytowałam się. I tylko kotów było mi trochę żal: po tylu latach ukrywania się pod łóżkiem będą musiały znaleźć jakieś nowe miejsce.
Ale nic z tego! Koty nasze to istoty i bardzo dużym życiowym doświadczeniu: urodzone pod Tarnowem, mieszkały kolejno w Krakowie, Zurychu i Kalifornii, by ostatecznie zamieszkać w Irlandii. Leciały na pokładzie czterech samolotów i dwukrotnie przekroczyły Atlantyk. Po tym wszystkim otwieranie szuflad na pościel to był pikuś. Czaiły się zatem na każdą szparkę, na każdy skrawek poszewki od poduszki czy prześcieradła, w który mogły wbić pazury i pociągnąć, otwierając tym samym cała wypełnioną miękkimi rzeczami szufladę. I spały tam w środku, w cieple i miękkości, pozostawiając za sobą całą masę białego i czarnego futra. A ja co jakiś czas wyciągałam to wszystko i prałam, prałam bez końca, bo choć do życia wśród kotów jestem przyzwyczajona, to jednak futro w ilościach hurtowych na pościeli to nie jest coś, za czym tęsknię.
Pewnego dnia rzekłam zrezygnowana do męża:
- Wiesz co, dajmy sobie z tym spokój. Trzeba wyjąć tę pościel, wszystko dokładnie przeprać i schować do szafy. Niech już te szuflady będą puste. Koty zechcą to mogą sobie tam spać.
- A może by tak zrobić im tam kuwetę? - zastanawiał się małżonek, mężczyzna praktyczny do bólu, na co dzień starszy inżynier w dużej amerykańskiej firmie.
Zastanowiłam się. Pomysł wydawał się genialny. Jego realizacja rozwiązałaby kilka problemów: pościel wprawdzie musielibyśmy trzymać w szafie, ale szuflady pod łóżkiem też nie stałyby bezużytecznie. Poza tym gdzieś czytałam, że jeśli mieszka się z kotami w domu mającym więcej niż jedno piętro, to kuwety powinny być na każdym z tych pięter, u nas tymczasem kuwety były tylko na parterze. A tu proszę: byłyby na dole i na samej górze. Oczyma wyobraźni widziałam już nasze koty wysuwające łapkami szuflady wypełnione szarym żwirkiem, zadowolone z podniesienia poziomu ich życia. No bo jak to - my mamy swoją dodatkową łazienkę przy sypialni, a takie koty, obudzone w nocy, muszą biec za potrzebą na sam dół...
Nie, to nie sen.
Nie, nie zrobiliśmy kuwety pod łóżkiem.
Nie, nie zrobimy tego również w przyszłości.
Wydawało mi się zrazu ogromne: z pewnością największe spośród dotychczas posiadanych czy użytkowanych, wśród znajomych, którym zdarzyło się zajrzeć do naszej sypialni oceniane było raczej jako wąskie. Na pytanie: "Ej, ale czemu kupiliście tylko takie na 140cm" odpowiadałam regularnie, z poczuciem, że szerszego łóżka naprawdę nie potrzebujemy.
Potrzebowałam czegoś innego: miejsca na pościel. Bowiem o ile rozkładane fotele, tapczany i kanapy wyposażone były w skrytkę mogącą pomieścić w sobie prześcieradło, kołdrę i poduszkę, o tyle łóżko z Ikei wymogło na nas trzymanie wymienionych wyżej akcesoriów w trzewiach innego szwedzkiego mebla - szafy "Ramberg", której swoją drogą nie polecam.
Do wszystkiego jednak można się przyzwyczaić, nawet do pościeli w szafie, drobny ten problem z czasem w ogóle przestał być problemem i kiedy w roku 2015, już na innym kontynencie, bogatsi życiowo o trzy piękne córki zapragnęliśmy łóżka nieco większego, o pojemniku na to, co ma na owym łóżku leżeć, w ogóle nie myśleliśmy. Życie toczyło się dalej, rządzone oparte na pewnych stałych, wśród których znajdowała się i ta, że na łóżku spaliśmy ja, mąż i ewentualnie dzieci, świat pod łóżkiem należał natomiast do naszych kotów, poszukujących bezpiecznej kryjówki kiedy ktoś nas odwiedzał.
A potem nadszedł czas na nowy początek: nasze szersze łóżko, wraz z innymi meblami, zostało sprzedane anonimowemu mieszkańcowi Doliny Krzemowej, my zaś wyruszyliśmy na Szmaragdową Wyspę, z zamiarem ułożenia sobie życia od początku: w nowym miejscu, wśród nowych ludzi, na nowym łóżku z irlandzkiej Ikei.
Tym razem łóżko wybrał mąż, możliwe że po internetowej konsultacji ze mną, choć głowy nie dam, bo z tamtego chaotycznego okresu w ogóle nie pamiętam żadnych szczegółów. Pamiętam jednak co mi się w tym łóżku od razu spodobało: ogromne szuflady, zajmujące całą przestrzeń pod nim. Nareszcie pojemnik na pościel, ekscytowałam się. I tylko kotów było mi trochę żal: po tylu latach ukrywania się pod łóżkiem będą musiały znaleźć jakieś nowe miejsce.
Ale nic z tego! Koty nasze to istoty i bardzo dużym życiowym doświadczeniu: urodzone pod Tarnowem, mieszkały kolejno w Krakowie, Zurychu i Kalifornii, by ostatecznie zamieszkać w Irlandii. Leciały na pokładzie czterech samolotów i dwukrotnie przekroczyły Atlantyk. Po tym wszystkim otwieranie szuflad na pościel to był pikuś. Czaiły się zatem na każdą szparkę, na każdy skrawek poszewki od poduszki czy prześcieradła, w który mogły wbić pazury i pociągnąć, otwierając tym samym cała wypełnioną miękkimi rzeczami szufladę. I spały tam w środku, w cieple i miękkości, pozostawiając za sobą całą masę białego i czarnego futra. A ja co jakiś czas wyciągałam to wszystko i prałam, prałam bez końca, bo choć do życia wśród kotów jestem przyzwyczajona, to jednak futro w ilościach hurtowych na pościeli to nie jest coś, za czym tęsknię.
Pewnego dnia rzekłam zrezygnowana do męża:
- Wiesz co, dajmy sobie z tym spokój. Trzeba wyjąć tę pościel, wszystko dokładnie przeprać i schować do szafy. Niech już te szuflady będą puste. Koty zechcą to mogą sobie tam spać.
- A może by tak zrobić im tam kuwetę? - zastanawiał się małżonek, mężczyzna praktyczny do bólu, na co dzień starszy inżynier w dużej amerykańskiej firmie.
Zastanowiłam się. Pomysł wydawał się genialny. Jego realizacja rozwiązałaby kilka problemów: pościel wprawdzie musielibyśmy trzymać w szafie, ale szuflady pod łóżkiem też nie stałyby bezużytecznie. Poza tym gdzieś czytałam, że jeśli mieszka się z kotami w domu mającym więcej niż jedno piętro, to kuwety powinny być na każdym z tych pięter, u nas tymczasem kuwety były tylko na parterze. A tu proszę: byłyby na dole i na samej górze. Oczyma wyobraźni widziałam już nasze koty wysuwające łapkami szuflady wypełnione szarym żwirkiem, zadowolone z podniesienia poziomu ich życia. No bo jak to - my mamy swoją dodatkową łazienkę przy sypialni, a takie koty, obudzone w nocy, muszą biec za potrzebą na sam dół...
Nie, to nie sen.
Nie, nie zrobiliśmy kuwety pod łóżkiem.
Nie, nie zrobimy tego również w przyszłości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz