poniedziałek, 19 czerwca 2017

Jak miałam zostać synową Putina

O tym, że coś się wokół mnie dzieje, byłam przekonana na dość wczesnym etapie. Zbyt dużo elementów mojego codziennego życia naruszało zwyczajową rutynę. Płatność kartą kredytową, którą płaciłam za zakupy dziwnie często bywała akceptowana dopiero za drugim razem. Rutynowe kontrole na drogach dopadały mnie przynajmniej dwa razy w tygodniu. Głuche telefony, omyłkowe wizyty ("o przepraszam, pomyliłem drzwi"). Ale kiedy sygnały były już wyraźne, a ja nareszcie dowiedziałam się o co dokładnie chodzi, i tak byłam dość zaskoczona.

Zaskoczona, ale jednocześnie dziwnie obojętna. Apatyczna. Tłumaczyłam sobie to tym, że po pierwsze moje życie jest tak monotonne i jałowe, że coś takiego wyraźnie je zmieni, a ja tej zmiany potrzebuję. A po drugie? Po drugie i tak nie miałam już wyjścia. Nie odmawia się Putinowi, gdy ten oświadcza ci, że poślubisz jego syna.

Informacje przepływały za pośrednictwem przedstawicieli służb. Poważni panowie mówiący po polsku z wyraźnym zaśpiewem (co przywitałam ze sporą ulgą - moja znajomość rosyjskiego ogranicza się bowiem do kilku słów i znajomości alfabetu) przybyli do mnie z kilkoma wizytami niczym przedstawiciele handlowi. Mieli teczki z prospektami i fotografiami mojego przyszłego małżonka. Nie znałam go, nigdy go nawet nie widziałam. I z wzajemnością. Nie byłam jego wybranką, to Putin wypatrzył mnie w Internecie i wybrał na swoją synową, nie zważając na wolę syna.

Mnie też nikt nie pytał o zgodę. Nie zostałam o nic zapytana, przedstawiono mi projekt, który musiałam zaakceptować. Mój przyszły mąż mi się nie podobał - sądząc ze zdjęć stanowił dokładne przeciwieństwo zespołu cech, które składały się na obraz przystający do moich gustów. Nie był również podobny do ojca. Pocieszałam się, że dysponując tak znacznym majątkiem z pewnością większość czasu spędza w podróżach, zatem rzadko będę go widywać. No i mieszkanie na Kremlu nie może być takie złe. Z pewnością mają tam niezłą bibliotekę.

Dziwne to było narzeczeństwo. Nie było randek - o spotkaniu "na żywo" w ogóle nie było mowy. Nie było rozmów telefonicznych, ba - nie zezwolono nam nawet na pogaduszki na internetowym czacie. O tym, co porabia mój przyszły mąż dowiadywałam się za pośrednictwem panów ze służb. Ich teczki pękały od zdjęć z podpisami w stylu: "Putin jr. podczas jazdy konnej", "Putin jr. na nartach" itd. W pewnym momencie zezwolono jednak na podarunki, które narzeczony począł wysyłać na mój adres. Pod drzwiami skromnego mieszkania w bloku z wielkiej płyty, które wciąż zajmowałam, zaczęły piętrzyć się wykwintne paczki. Wszystkie bez wyjątku zawierały zestawy klocków Lego.

Po pracy spędzałam długie godziny konstruując mniej lub bardziej zawiłe budowle. Powstawały domy, dworce kolejowe i budynki straży pożarnej, a ja coraz bardziej czułam się jak w matni. Zaczynało mnie przerażać to, że znalazłam się w sytuacji, z której nie ma odwrotu. Nawet gdybym wyraźnie odmówiła, niczego by to nie zmieniło. W każdym razie nie na lepsze.

Któregoś dnia, zupełnie niespodziewanie, odwiedził mnie chłopak, który kiedyś był dla mnie dość ważny. Wiecie, taka kategoria niespełnionej młodzieńczej miłości, której obiekt idealizowałam i o którym śniłam mając lat, powiedzmy, dwadzieścia. Chciałem pożyczyć od ciebie jakąś książkę, powiedział już w progu, usuwając mi w ten sposób grunt spod nóg. Nie wiedziałam nawet, czy wciąż jestem w nim zakochana - tak naprawdę już od dawna o  nim nie myślałam. Ale nagła świadomość tego, że gdy już poślubię syna Putina, nigdy więcej w moim progu nie stanie żaden chłopak o śmiejących się oczach ze słowami "przyszedłem pożyczyć książkę" na ustach w mgnienia oku sprawiła, iż zrozumiałam, że o żadnym ślubie nie może być mowy.

Tego samego wieczoru wysłałam wiadomość do panów z rosyjskich służb. Wiedziałam, że w ten sytuacji najlepsze co może mnie czekać to zsyłka na Sybir. Bardziej prawdopodobna wydawała się jednak śmierć. Zbyt dużo wiedziałam o moim niedoszłym małżonku, by miano mi pozwolić żyć. A mimo to nawet teraz, kiedy obudziłam się już z tego dziwnego snu i znów jestem w swoim irlandzkim domu, czuję ulgę. Czułam ją także jeszcze śniąc, kiedy leżałam na wąskim tapczanie starego mieszkania i czekałam na złowrogie pukanie do drzwi.

Miłego tygodnia wszystkim życzę :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz