środa, 5 kwietnia 2017

Morderstwo w San Escobar (7). W budce strażnika

Juan stał pod prysznicem w łazience swojego apartamentu. Chłodna woda spływała po jego wciąż dającym się określić jako wysportowane ciele, dając uczucie ulgi po upalnym dniu. Przynajmniej w sensie fizycznym. Z psychiką było znacznie gorzej - żaden prysznic tego świata nie był w stanie zmyć z niego poczucia niesmaku, wywołanego przez wydarzenia kończącego się właśnie dnia. Choć jeszcze o tym nie myślał, gdzieś w zakamarkach świadomości wiedział, że to co się wydarzyło będzie mu ciążyło przez całe tygodnie, miesiące, a może nawet na zawsze, kładąc wieczny cień na jego policyjnym doświadczeniu.

Po tym, jak delegacja z Polski powróciła do Europy, śledztwo w sprawie śmierci Santiago Moravskiego musiało dokonać poważnego zwrotu. Juan pomyślał po raz nie wiedzieć który, że nagły brak świadków zza granicy zmieniał postać rzeczy. Sprawa morderstwa, przedawkowania, czy jak kto zechce to nazwać nabierała nagle bardziej lokalnego znaczenia. Tym samym metody postępowania zdawały się przybierać bardziej lokalny charakter.

Tym razem Juan nie zdołał wybrać się na kolejne przesłuchanie Hectora, choć powodów mu nie brakowało. Sekcja zwłok zmarłego jednoznacznie wskazywała na obecność narkotyku w jego organizmie. Przeszukano jego willę, poddano analizie chyba każdy znajdujący się w niej przedmiot, od olbrzymiej kanapy zaczynając, a na porcelanowej figurce kota kończąc, nie doszukano się jednak najmniejszych śladów popełnienia przestępstwa. Oczywiście nie wspominając o jednym drobnym szczególe: zwłoki gościa, który według wszelkiego prawdopodobieństwa po prostu przedawkował narkotyki, pozbawione były serca.

Hector szalał. Po początkowo okazywanej pokorze i chęci współpracy nie było już śladu. Facet niemalże trząsł się z żądzy odwetu, udzielał wywiadom wszystkim mediom, za każdym razem zapowiadając odwet na politycznych adwersarzach. Juan nie był psychologiem, ale cała ta szopka wydawała mu się podejrzana. To jasne, że brat bliźniak kolesia, którego pozbawione serca zwłoki znaleziono pewnego dnia w nadmorskiej willi, ma prawo do nieco chwiejnych, nawet histerycznych zachowań, coś tu jednak nie pasowało. Hector się bał.

Do przesłuchania jednak nie doszło. Nie z winy śledczego. Po prostu tego ranka, tuż po przebudzeniu, ale jeszcze przed wypiciem pierwszej kawy, Juan usłyszał zdecydowane pukanie do drzwi, a kiedy je otworzył, ujrzał dwóch rosłych kolesi w mundurach wskazujących jednoznacznie na zatrudnienie w firmie ochroniarskiej obsługującej drobiową twierdzę Hectora Moravskiego. Usłyszał od nich, że ma natychmiast udać się z nimi do samochodu, nie zadawać zbędnych pytań oraz nie korzystać z telefonu komórkowego. Juan wiedział, że dyskusja nie ma sensu. Jasne było, że jego rola śledczego usiłującego rozwiązać zagadkę dobiegła końca.

Początkowo oczekiwał, że finałem podróży będzie dom Hectora, szybko jednak zorientował się, że ich celem jest siedziba firmy drobionego potentata. Przez chwilę poczuł nawet podekscytowanie: czyżby miał stać się jednym z nielicznych, którym dane będzie dostać się na teren twierdzy? Szybko okazało się jednak, że czeka go rozczarowanie - koleś, który siedział za kierownicą, zaparkował auto za chroniącym dostępu do siedziby firmy murem, tuż przy małej budce strażnika.

Strażnika jednak w niej nie było - był za to Hector Moravski. Kiedy Juan wszedł co ciasnego wnętrza, facet sprawiał wrażenie, jakby był lekko nie na miejscu. Król drobiu pasował do bogato wykończonych wnętrz i puszących się imperialnym stylem foteli, nie zaś do nijakiego biurka w mikroskopijnej stróżówce. Ale kiedy otworzył usta, to wszystko nie miało już znaczenia.

- Mór brat został bestialsko zamordowany przez naszych politycznych wrogów. Kreatury, które od lat usiłują sprzedać ten kraj, które za nic mają patriotyzm i moralność. Obiecuję panu, jako katolik i obywatel kochający swoją ojczyznę, że jeśli śledztwo nie pójdzie tym tropem, a satysfakcjonujący  mnie wyrok nie zostanie ogłoszony już wkrótce, potrafię wyciągnąć konsekwencje, zarówno wobec pana, jak i szerszej grupy pana współpracowników i najbliższych - wygłosił Hector, patrząc przy tym w oczy Juana spojrzeniem, które niwelowało wszelki sprzeciw.


Juan przełknął ślinę, czując, że właśnie przegrywa swoją karierę i zawodową dumę. Spuścił wzrok, ale zanim jego spojrzenie zawędrowało w kierunku podłogi, zatrzymało się na czymś, co właściwie go nie powinno zaskakiwać, a jednak przykuło jego uwagę na kolejne sekundy. W maleńkim pomieszczeniu, w którym wszystko stało blisko siebie, panował uciążliwy rozgardiasz. A jednak policjant zdołał zauważyć stojące na biurku pudełko pełne kolorowych spinaczy do papieru. Pudełko, które zawierało coś jeszcze: niewielką, przezroczystą foliową torebkę, w zasadzie pustą, a jednak jak gdyby przyprószoną od środka białymi drobinkami. Juan patrzył na nią zaledwie przez chwilę: wiedział już, że jeśli nie opuści wzroku na swoje buty, może ryzykować nie tylko swoją karierę, ale także życie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz