poniedziałek, 6 marca 2017

Gra z wyrokiem śmierci

Niby od dawna mówiło się, że zakup i rejestracja najnowszego dodatku do Gry będzie niosło ze sobą pewne ryzyko, ale chyba nikt do końca nie traktował tego poważnie. A może niepewność i ewentualne zagrożenie podnosiło poziom adrenaliny, co z kolei przekładało się na lepszą sprzedaż? Coś w tym wszystkim musiało być. Nie jestem odważna, po kilkunastu latach od pierwszego lotu wciąż boję się podróży samolotem, wizja moich dzieci bawiących się na placu zabaw pod okiem opiekunki pełna jest krwi i złamanych kończyn, a na nartach nie nauczę się jeździć ze strachu przed pędem powietrza i możliwością zderzenia się z drzewem.

A jednak bez większego wahania kupiłam Grę, w której zarejestrowanie się pociągało za sobą bardzo poważne konsekwencje.

Umowa producent - gracz zakładała bowiem, że użytkownicy dysponujący ostatnim dodatkiem muszą go przejść i to w określonym z góry czasie. Jeśli tego nie zrobią - umrą. Nie tak na niby, wirtualnie. Umrą naprawdę, w realnym życiu, pozostawiając za sobą zrozpaczonych przyjaciół i członków rodziny, niezapłacone rachunki i nieukończone projekty. Być może dlatego, że brzmiało to tak nierealnie, groźba nie wpłynęła negatywnie na zainteresowanie Grą.

Przejście gry miało w sobie element losowy. Należało ukończyć kilka niezależnych od siebie sekwencji, na pojawianie się których na ekranie nie miało się większego wpływu. Dana sekwencja mogła pojawić się wielokrotnie, każdorazowo zmuszając gracza do ponownego uporania się z nią - co za którymś razem nie stanowiło już wysiłku intelektualnego, zjadało jednakże cenny czas. Szansa na trafienie na daną sekwencję po raz pierwszy związana była z natężeniem ruchu na serwerach Gry. Logika podpowiadała, że największe będzie one pod koniec okresu ochronnego (po którym gracze, którym nie udało się przejść Gry, będą umierać). Obiecałam sobie zatem, że wezmę się za to wszystko od razu, tak by spokojnie ukończyć wszystkie elementy dzielące mnie od sukcesu.

A potem zachorowałam.

Dobrze pamiętam ten poniedziałkowy poranek, kiedy obudziłam się nareszcie bez gorączki i pulsującego bólu w zatokach. Wstałam rześka, ubrałam dzieciaki. To był dzień basenu, co prawdopodobnie nie było najlepsze w pierwszy dzień po chorobie. Będę musiała odebrać E. z zajęć poszkolych nieco wcześniej niż zwykle, po to by odprowadzić ją na lekcję pływania. Budynek mieszczący w sobie basen znajdował się na wzgórzu, na które wchodzenie z obciążeniem w postaci zawierającej dwie bliźniacze dziewczynki spacerówki nie należało do przyjemności. No, ale skoro trzeba...

Tuż przed wyjściem do szkoły zastygłam w bezruchu. Uświadomiłam sobie, że dziś jest ostatni dzień Gry. Co gorsza, w wyniku różnicy czasu między Irlandią a miejscem, w którym znajdowały się serwery, do otrzymania wyroku śmierci zostało mi zaledwie kilka godzin. Czy mam szansę wyrobić się przed popołudniem? Nerwowo myślałam o tym, że chyba tak: Grę udało mi się całkiem solidnie rozgrzebać w ubiegłym tygodniu. Zostawiłam ją tylko na kilka dni, które spędziłam w łóżku z gorączką. Po przeanalizowaniu sytuacji doszłam do wniosku, że na wszystko może mi zabraknąć mniej więcej pół godziny.

Odprowadziłam E. do szkoły i żegnając się z nią powiedziałam:
- Będziesz musiała dziś sama pójść na basen. Mama może nie zdążyć po ciebie przyjść. Wypatruj mnie na miejscu, a jeśli mnie nie będzie, po prostu idź na zajęcia.

Wróciwszy do domu posadziłam bliźniaki przed telewizorem, sama zaś włączyłam komputer. Starałam się skupić na grze, wyciszając emocje, ale nie było to proste. Czy zobaczę jeszcze kiedyś E.? A jeśli nie zdołam ukończyć gry, jak to wszystko się odbędzie? W jaki sposób umrę? Czy będzie to przypominało omdlenie i po prostu mąż znajdzie mnie wieczorem martwą na podłodze, czy może domem wstrząśnie nagle eksplozja, szkodząc nie tylko mnie, ale i dzieciom?

Uderzałam w klawiaturę komputera sparaliżowana strachem przed niewiadomą.

Jak na ironię postaci występujące w Grze reprezentowane były przez bohaterów disneyowskiej "Krainy lodu". Patrzyłam z nienawiścią na Annę i Elsę, które były dla mnie prostą drogą do niepewnej śmierci.

A potem się obudziłam, ze świadomością, że może to i jest poniedziałek z basenem, pierwszy dzień po weekendzie spędzonym w łóżku wprawdzie bez gorączki, za to z zapchanymi zatokami i fatalnym samopoczuciem, za to motyw Gry należy do innego świata. Do którego nie mam szansy trafić tak długo, jak długo znów nie zasnę.

2 komentarze:

  1. Oj nie ma jak sny Agatki :-) pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  2. haha ale mnie wciągnęło :) Prawie dałam się nabrać, bo ludzie wymyślają różne niebezpieczne "zabawy" :P

    OdpowiedzUsuń