piątek, 23 grudnia 2016

Dzień latających kartonów

Był piątkowy poranek. Obudzona nieco wcześniej niż bym sobie tego życzyła, przez pewien czas leżałam pod ciepłą kołdrą, wsłuchując się w odgłos świszczącego za oknem wiatru. Pogoda zapowiadała się iście irlandzko, z wianiem i padaniem w roli głównej. Miałam też całkiem jasną wizję tego, co będę dziś robiła: czekało na nas wykonywanie czynności zmierzających w kierunku organizacji świąt i układanie mebli z Ikei.

No właśnie - meble z Ikei. Ostatnio zajmujemy się nimi niemal codziennie. W ciągu dwóch tygodni zgromadziliśmy w jadalni taką ilość kartonów, że gdyby nie fakt, że nie mamy samochodu, to swobodnie moglibyśmy odegrać scenę wypadku Hanki z "M jak miłość". Dziś miał nadejść wielki dzień - firma od wywozu śmieci miała się nad nami zlitować i to wszystko wywieźć. Fajnie, bo wizja Wigilii w towarzystwie tych pudeł średnio mi się uśmiechała...

Podobnie średnio uśmiechało mi się wstawanie z łóżka. Sami rozumiecie -za oknem wichrowe wzgórza, a w łóżku tak przytulnie i ciepło... Z niechęcią, wiedziona poczuciem obowiązku, zsunęłam stopy na podłogę. W drodze do łazienki wyjrzałam przez okno. Na dole, tak jak się spodziewałam, zobaczyłam stertę naszych kartonów, ułożonych tam w nocy przez małżonka. Niepewna co do tego, czy aby na pewno je dziś zabiorą, z ulgą zobaczyłam, że nie tylko przed naszym domem leżą kartony.

Jeśli więcej ludzi to wystawia, to na pewno zabiorą - uznałam. I nagle zaczęłam się czuć trochę dziwnie.

Otóż, kartony znajdujące się obok innych domów nie były ułożone. Zdawały się leżeć tam kompletnie przypadkowo. Niektóre nawet unosiły się lekko, poddawane silnym podmuchom wiatru i wędrowały wzdłuż ulicy. Scena miała nawet swój urok i zaczęłam nawet myśleć o zrobieniu jakiegoś zdjęcia, albo nakręceniu krótkiego filmu telefonem, gdy nagle spadła na mnie straszna świadomość.

Tylko my wystawiliśmy w nocy kartony. I te kartony (oraz worki i papier, w który opakowane są meble z Ikei), przy silnym wietrze, od pewnego czasu w najlepsze rozpierdzielały się po całym osiedlu.

Obudzony mąż szybko włożył kurtkę i zbiegł na dół. Po chwili zobaczyłam go z okna sypialni, jak wraz z grupą sąsiadów układa wszystko jeszcze raz i związuje całość sznurkiem. Wiedziona wyrzutami sumienia, że wystawiam małżonka na walkę z żywiołem, postanowiłam pomóc, nie kłopocząc się przesadnie ubiorem. Na szczęście spałam dziś w piżamie z długim rękawem, od biedy można było w tym wyjść przed dom. Niby grudzień i paskudna pogoda, ale przecież to tylko na moment.

Pomagałam właśnie mężowi w przytrzymywaniu sznurków, gdy kątem oka zobaczyłam fruwający karton. Ten również niewątpliwie należał do nas - mogę Wam nawet zdradzić, że pierwotnie zawierał element kanapy. Niewiele myśląc rzuciłam się za nim, tyle że wiatr wiał tym kartonem coraz bardziej, skutkiem czego obiekt, za którym goniłam dotarł do jezdni, wdarł się na nią i powoli zdążał w kierunku drugiej strony ulicy. Jakoś tak po drodze na jezdnię wjechał samochód. Zahamował dość ostro przed unoszącym się w powietrzu kartonem, który na pewien czasu zawisł nawet nad pojazdem, a potem ruszyli każdy w swoją stronę - pudło w okolice pobliskiego Tesco, a kierowca przed siebie, obaj zostawiając mnie stojącą na środku drogi w ciepłych, zimowych butach i dwuczęściowej piżamie z piernikowym ludzikiem na przodzie koszulki i mnóstwem piernikowych ludzików na nogawkach.

No co - święta nadchodzą.

Karton ostatecznie dogoniłam.

Wesołych Świąt!

1 komentarz:

  1. Hahaha cudowne :) Jak tam książka? Wyślij chociaż pierwszy rozdział!!! Z konta mamy Martynka

    OdpowiedzUsuń