Cześć. Pamiętacie jeszcze moje pralkowe przygody? Jeśli kogoś ominęły, a jest ciekawy, może zajrzeć tutaj. Kto mniej ciekaw, niech nie czyni sobie wyrzutów. To ta kategoria wiedzy, bez której można żyć.
Tymczasem pomyślałam, że opowiem Wam trochę więcej o praniu w Irlandii. A konkretnie praniu w moim wydaniu, bowiem przebieg i jakość tej czynności są w XXI wieku uzależnione od różnych spraw bytowych. A tym aktualnie jest nieco inaczej niż bywało. Największa różnica sprowadza się do tego, że po raz pierwszy od 2008 roku muszę się martwić o to, co dzieje się z praniem pomiędzy robotą, którą odwala maszyna, a czynnością układania ciuchów. W Szwajcarii mieliśmy do dyspozycji w piwnicy spore pomieszczenie, które pełniło funkcję suszarni, w Stanach we wszystkich zamieszkiwanych przez nas miejscach mieliśmy rewelacyjnie działającą suszarkę. A przy takiej ilości prania, jaką potrafi wyprodukować pięć osób, to naprawdę ma znaczenie.
Nie chodzi o czas. Tak naprawdę wystawianie "zwykłej" suszarki i wieszanie na niej ubrań nie zajmuje go jakoś kosmicznie dużo, poza tym da się przy tym słuchać audiobooka. Chodzi raczej o miejsce. To koromysło zajmuje go raczej sporo. Poza tym, kiedy używałam go dawno temu w Krakowie, wieszałam na nim ciuchy należące tylko do dwóch osób. Przy pięciu jest tego o wiele więcej i nagle czynnik miejsca (na suszarce, jak i na suszarki) jest już istotny. No bo wiecie - raz, że trzeba to wszystko zmieścić, potem to musi odpowiednio szybko wyschnąć, bo następne pranie jest tuż-tuż. Tymczasem jak na złość to wszystko schło koszmarnie wolno, a sterta w łazience rosła w dramatycznym tempie.
Po kilku dniach funkcjonowania z pralką bez funkcji suszenia, za to z trójką radośnie brudzących się dzieci doszłam do wniosku, że mam problem. I że chyba coś robię źle. No bo przecież to nie jest tak, że wszyscy wokół mają te mechaniczne suszarki. Ba, ja sama przeżyłam bez niej większość swojego życia. Nie było czegoś takiego również w moim rodzinnym domu, a razem z bratem i rodzicami była nas czwórka, więc trochę brudów musieliśmy produkować. Zaczęłam przywoływać odległe wspomnienia: no tak, suszyliśmy nie tylko na takim rozstawianym koromyśle, ale jeszcze na balkonie. Tu balkonu nie mamy, ale bez przesady, ten w bloku, w którym się wychowałam, nie był jakiś ogromny, coś tam się dało powiesić, ale szaleństwa raczej nie było. Choć "trochę" na pewno robi znaczącą różnicę. Zdaje się też, że mieliśmy sznurki nad wanną. Tak czy siak, coś trzeba było wymyślić. Nie mogło być przecież tak, że bez suszarki się nie da, a moje odczuwanie jej braku to efekt tego, że coś tam mi się w czterech literach przewróciło, no nie?
I nagle mnie olśniło: ten sznurek, który jest rozwieszony przez całą szerokość podwórka, powinien być lepszy niż linki na balkonie czy nad wanną. Problem tkwił tylko w pogodzie. No wiecie - Irlandia. W ostatnią sobotę deszcz padał siedem razy (albo i więcej, a ja straciłam rachubę). Co prawda pomiędzy tymi epizodami wychodziło piękne słońce, ale takie warunki suszenie prania lekko jednak komplikują. No chyba że założymy, że całe dnie spędzałabym gapiąc się za okno i okazjonalnie biegając wzdłuż sznurka, ściągając w trybie ekspresowym zagrożone zmoknięciem pranie.
Wizja nieustającej obserwacji pogody jakoś mnie nie pociągała, postanowiłam zatem zdać się na prognozy. Przez kilka kolejnych dni wyglądało to mało optymistycznie, ale oto na horyzoncie pojawiła się środa z obietnicą zerowych opadów i pięknego słońca na błękitnym niebie.
Przygotowania rozpoczęłam już poprzedniego wieczoru. Przed udaniem się spać wepchnęłam część zalegających w łazience brudnych ciuchów do pralki. Rano ochoczo przystąpiłam do procesu rozwieszania (no dobra, nie do końca ja. Ale pomysł był mój!). I wiecie co? Nasz sąsiad robił dokładnie to samo. A ponieważ jest Irlandczykiem, to musiał wiedzieć co robi.
I tak oto stwierdziłam, że suszarki to przereklamowana sprawa. Wystarczy solidny sznur i podwórko. No i prognoza pogody.
Poza tym pierwsze rozwieszanie prania było nawet pewną rozrywką dla dzieci. Kolejne już nie bardzo, ale cel został osiągnięty: wyzerowałam backloga z łazienkowej podłogi.
Więcej wieści z Irlandii już wkrótce.
P.S. To nie jest tak, że tu nie ma suszarek. Po prostu my jej nie mamy.
________
* Tak zaczynał się wiersz, który napisał mój kolega z podstawówki. Polonistka kazała nam pisać wiersze o jesieni i on wybrał sobie takie dość praktyczne ujęcie tematu.
Tymczasem pomyślałam, że opowiem Wam trochę więcej o praniu w Irlandii. A konkretnie praniu w moim wydaniu, bowiem przebieg i jakość tej czynności są w XXI wieku uzależnione od różnych spraw bytowych. A tym aktualnie jest nieco inaczej niż bywało. Największa różnica sprowadza się do tego, że po raz pierwszy od 2008 roku muszę się martwić o to, co dzieje się z praniem pomiędzy robotą, którą odwala maszyna, a czynnością układania ciuchów. W Szwajcarii mieliśmy do dyspozycji w piwnicy spore pomieszczenie, które pełniło funkcję suszarni, w Stanach we wszystkich zamieszkiwanych przez nas miejscach mieliśmy rewelacyjnie działającą suszarkę. A przy takiej ilości prania, jaką potrafi wyprodukować pięć osób, to naprawdę ma znaczenie.
Nie chodzi o czas. Tak naprawdę wystawianie "zwykłej" suszarki i wieszanie na niej ubrań nie zajmuje go jakoś kosmicznie dużo, poza tym da się przy tym słuchać audiobooka. Chodzi raczej o miejsce. To koromysło zajmuje go raczej sporo. Poza tym, kiedy używałam go dawno temu w Krakowie, wieszałam na nim ciuchy należące tylko do dwóch osób. Przy pięciu jest tego o wiele więcej i nagle czynnik miejsca (na suszarce, jak i na suszarki) jest już istotny. No bo wiecie - raz, że trzeba to wszystko zmieścić, potem to musi odpowiednio szybko wyschnąć, bo następne pranie jest tuż-tuż. Tymczasem jak na złość to wszystko schło koszmarnie wolno, a sterta w łazience rosła w dramatycznym tempie.
Po kilku dniach funkcjonowania z pralką bez funkcji suszenia, za to z trójką radośnie brudzących się dzieci doszłam do wniosku, że mam problem. I że chyba coś robię źle. No bo przecież to nie jest tak, że wszyscy wokół mają te mechaniczne suszarki. Ba, ja sama przeżyłam bez niej większość swojego życia. Nie było czegoś takiego również w moim rodzinnym domu, a razem z bratem i rodzicami była nas czwórka, więc trochę brudów musieliśmy produkować. Zaczęłam przywoływać odległe wspomnienia: no tak, suszyliśmy nie tylko na takim rozstawianym koromyśle, ale jeszcze na balkonie. Tu balkonu nie mamy, ale bez przesady, ten w bloku, w którym się wychowałam, nie był jakiś ogromny, coś tam się dało powiesić, ale szaleństwa raczej nie było. Choć "trochę" na pewno robi znaczącą różnicę. Zdaje się też, że mieliśmy sznurki nad wanną. Tak czy siak, coś trzeba było wymyślić. Nie mogło być przecież tak, że bez suszarki się nie da, a moje odczuwanie jej braku to efekt tego, że coś tam mi się w czterech literach przewróciło, no nie?
I nagle mnie olśniło: ten sznurek, który jest rozwieszony przez całą szerokość podwórka, powinien być lepszy niż linki na balkonie czy nad wanną. Problem tkwił tylko w pogodzie. No wiecie - Irlandia. W ostatnią sobotę deszcz padał siedem razy (albo i więcej, a ja straciłam rachubę). Co prawda pomiędzy tymi epizodami wychodziło piękne słońce, ale takie warunki suszenie prania lekko jednak komplikują. No chyba że założymy, że całe dnie spędzałabym gapiąc się za okno i okazjonalnie biegając wzdłuż sznurka, ściągając w trybie ekspresowym zagrożone zmoknięciem pranie.
Wizja nieustającej obserwacji pogody jakoś mnie nie pociągała, postanowiłam zatem zdać się na prognozy. Przez kilka kolejnych dni wyglądało to mało optymistycznie, ale oto na horyzoncie pojawiła się środa z obietnicą zerowych opadów i pięknego słońca na błękitnym niebie.
Przygotowania rozpoczęłam już poprzedniego wieczoru. Przed udaniem się spać wepchnęłam część zalegających w łazience brudnych ciuchów do pralki. Rano ochoczo przystąpiłam do procesu rozwieszania (no dobra, nie do końca ja. Ale pomysł był mój!). I wiecie co? Nasz sąsiad robił dokładnie to samo. A ponieważ jest Irlandczykiem, to musiał wiedzieć co robi.
I tak oto stwierdziłam, że suszarki to przereklamowana sprawa. Wystarczy solidny sznur i podwórko. No i prognoza pogody.
Poza tym pierwsze rozwieszanie prania było nawet pewną rozrywką dla dzieci. Kolejne już nie bardzo, ale cel został osiągnięty: wyzerowałam backloga z łazienkowej podłogi.
Więcej wieści z Irlandii już wkrótce.
P.S. To nie jest tak, że tu nie ma suszarek. Po prostu my jej nie mamy.
________
* Tak zaczynał się wiersz, który napisał mój kolega z podstawówki. Polonistka kazała nam pisać wiersze o jesieni i on wybrał sobie takie dość praktyczne ujęcie tematu.