No więc ten: ja zawsze lubiłam Eurowizję. Przez całe lata, kiedy jeszcze mieszkałam w Europie transmisja z konkursu była jedną z nielicznych okazji, kiedy przypominałam sobie o fakcie posiadania telewizora. Nie ograniczałam się zresztą wyłącznie do roli widza: głosowałam na najlepsze moim zdaniem piosenki, a wśród przedstawianych przez uczestników utworów znajdowałam czasem takie, do których potem często wracałam. Przykładem mogą być piosenki Madness of Love (Raphael Gualazzi) oraz Rändajad (Urban Symphony).
Ale żeby nie było: większość muzyki prezentowanej na Eurowizji zwyczajnie mi się nie podoba. Z jakiegoś pokręconego powodu lubię te, które wyśmiewają sam konkurs oraz oczywiście te, które przeszły przez sito moich muzycznych preferencji. Całość traktuję trochę jako rodzaj kabaretu, który lubię oglądać. Najlepiej z kieliszkiem wina w dłoni. Albo miseczką lodów o smaku sernika truskawkowego, jak to miało miejsce podczas Eurowizji 2011. Może to i strata czasu (pomijając te nieliczne fajne piosenki, które jednak gdzieś tam we mnie zostają), ale raz na rok chyba można.
Odkąd mieszkam w USA, tematu Eurowizji jakoś namiętnie nie śledzę - nie ta strefa czasowa, no i nie do końca ogarniam temat oglądania stąd europejskiej TV (pewnie ma to jakiś związek z faktem, że telewizor jest u mnie urządzeniem służącym do oglądania Netfliksa). Ale wieść o tym, że Polskę będzie reprezentował Michał Szpak jakoś tam do mnie dotarła i nawet ucieszyła - wprawdzie kojarzyłam tylko jeden występ tego wokalisty, ale ponieważ chodziło o Dziwny jest ten świat Czesława Niemena, to zapamiętałam go dość dobrze.
Podczas trwania tegorocznego konkursu byłam akurat na etapie gotowania kurczaka w mleku kokosowym, ale chciwie podczytywałam kolejne doniesienia o wynikach festiwalu. No i wiecie, fajnie jest. Szpak pokazał, że śpiewać potrafi i miło, że zostało to zauważone, mimo powtarzających się od lat głosów o tym, że Polska na Eurowizji wypada kiepsko, bo nie lubią nas inne kraje.
Ale jest coś jeszcze.
Obserwując wpisy moich znajomych na Facebooku śmiem stwierdzić, że w tym roku wyjątkowo oglądanie Eurowizji nie jest obciachem. ;-) Co naprawdę mnie cieszy.
Ale żeby nie było: większość muzyki prezentowanej na Eurowizji zwyczajnie mi się nie podoba. Z jakiegoś pokręconego powodu lubię te, które wyśmiewają sam konkurs oraz oczywiście te, które przeszły przez sito moich muzycznych preferencji. Całość traktuję trochę jako rodzaj kabaretu, który lubię oglądać. Najlepiej z kieliszkiem wina w dłoni. Albo miseczką lodów o smaku sernika truskawkowego, jak to miało miejsce podczas Eurowizji 2011. Może to i strata czasu (pomijając te nieliczne fajne piosenki, które jednak gdzieś tam we mnie zostają), ale raz na rok chyba można.
Odkąd mieszkam w USA, tematu Eurowizji jakoś namiętnie nie śledzę - nie ta strefa czasowa, no i nie do końca ogarniam temat oglądania stąd europejskiej TV (pewnie ma to jakiś związek z faktem, że telewizor jest u mnie urządzeniem służącym do oglądania Netfliksa). Ale wieść o tym, że Polskę będzie reprezentował Michał Szpak jakoś tam do mnie dotarła i nawet ucieszyła - wprawdzie kojarzyłam tylko jeden występ tego wokalisty, ale ponieważ chodziło o Dziwny jest ten świat Czesława Niemena, to zapamiętałam go dość dobrze.
Podczas trwania tegorocznego konkursu byłam akurat na etapie gotowania kurczaka w mleku kokosowym, ale chciwie podczytywałam kolejne doniesienia o wynikach festiwalu. No i wiecie, fajnie jest. Szpak pokazał, że śpiewać potrafi i miło, że zostało to zauważone, mimo powtarzających się od lat głosów o tym, że Polska na Eurowizji wypada kiepsko, bo nie lubią nas inne kraje.
Ale jest coś jeszcze.
Obserwując wpisy moich znajomych na Facebooku śmiem stwierdzić, że w tym roku wyjątkowo oglądanie Eurowizji nie jest obciachem. ;-) Co naprawdę mnie cieszy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz