środa, 3 lutego 2016

Styczniowe czytanie, czyli pora na podsumowanie

Styczeń zakończyłam z czternastoma przeczytanymi książkami na koncie. Sam
a nie wiem skąd ich się aż tyle wzięło - styczeń 2016 roku był dla mnie miesiącem lekko nijakim, takim do odbębnienia i zapomnienia. W dodatku jakieś dwa tygodnie spędziłam w towarzystwie chorych dzieci i wierzcie mi - to nie były bardzo sprzyjające warunki do czytania.

Wśród tego, co udało mi się przeczytać od początku roku, jest aż sześć książek Andrzeja Pilipiuka: 2586 Kroków, Aparatus, Czerwona gorączka,  Reputacja, Rzeźnik drzew oraz Operacja: Dzień wskrzeszenia. Z wyjątkiem ostatniej pozycji wszystko to tomy opowiadań. Jak zwykle w przypadku Pilipiuka mam bardzo mieszane uczucia: facet potrafi być zabawny, miewa świetne pomysły, ma też sporą wiedzę, którą przekazuje czytelnikowi niejako mimochodem. Nie potrafię się jednak oprzeć wrażeniu, że mam do czynienia z grafomanem o porządnym historycznym wykształceniu. W dodatku po pewnym czasie zaczynają mnie drażnić przebijające z niemal każdego opowiadania poglądy autora - pewnie dlatego, że są dość różne od moich. Ale skoro mimo wszystko po tego Pilipiuka sięgam, to może coś w nim jest. Spośród wymienionych najbardziej mi się podobały opowiadania z 2586 Kroków i z Reputacji. Lubię utwory, których bohaterem jest doktor Skórzewski. Wydają mi się najbardziej neutralne światopoglądowo i podoba mi się ich pełen niesamowitości klimat.

Ja jestem Halderd Elżbiety Cherezińskiej przeleżało na moim czytniku zdecydowanie zbyt długo. To drugi tom cyklu Północna droga, której pierwsza część, Saga Sigrun, przeczytana dłuższy czas temu, lekko mnie rozczarowała. Być może była trochę słabsza, albo po prostu sięgnęłam po nią w niewłaściwym momencie? Ja jestem Halderd naprawdę mnie wciągnęło. Z lekturą pozostałych części raczej nie będę za długo czekać.

Córki gór Anny Jörgensdotter miały w sobie wszystko, by pozostawić mnie z wrażeniem odbycia udanej czytelniczej uczty. Ta książka jest po prostu piękna. Ponura, nierzadko zwyczajnie smutna, a jednocześnie cudownie napisana. No i ten nordycki klimat sprzed kilkudziesięciu lat! Na przeszło pięciuset stronach powieści autorka kreśli sylwetki grupy bohaterów w sposób tak pełny i wiarygodny, że czytelnik szybko się do nich przywiązuje. Jest w tej książce też jakiś niepokój, który z jednej strony przygnębia, z drugiej - nie pozwala odłożyć książki. Polecam.

Najlepsza książka na świecie Petera Stjernströma rozbawiła mnie do łez. Bo jak tu nie kochać powieści, zawierającej takie urocze kwestie jak "Ty pieprzony mufinie?" Pan Peter może zdecydowanie liczyć na mnie jako na czytelniczkę innych jego książek.

Podróże z Charleyem Johna Steinbecka tradycyjnie przeniosły mnie do Ameryki sprzed kilkudziesięciu lat. Tym razem autor pokazuje nam nie tylko Kalifornię - w towarzystwie swojego psa odbywa podróż przez całe Stany Zjednoczone.

Sekret w ich oczach Eduardo Sacheri to całkiem przyjemnie napisana powieść sensacyjna, na podstawie której nakręcono co najmniej dwa filmy. Główny bohater, urzędnik sądowy, po przejściu na emeryturę postanawia opisać pewną sprawę sprzed wielu lat, w którą chcąc nie chcąc zaangażował się nie tylko czysto zawodowo, ale też osobiście.  Przyjemna rozrywka.

Ship of Magic Robin Hobb, książka otwierająca cykl Liveship Traders pozostawiła mnie z uczuciem, które najchętniej określiłabym jako "sama nie wiem". Gdyby ktoś przedstawił mi akcję tej powieści w punktach, zapewne stwierdziłabym, że zapowiada się na coś całkiem ciekawego. A jednak w trakcie lektury zdarzało mi się czekać z utęsknieniem na koniec danego rozdziału z nadzieją, że kolejny będzie traktował o którymś z ciekawszych bohaterów. Poza tym czytając bardziej przywiązywałam się chyba do statków niż do ludzkich postaci. No, ale skoro to "żywe" statki, to może tak właśnie miało być? Zobaczymy, jak będzie mi się czytać kolejne tomy. Sam pomysł - świetny, elementy fantasy też.

Dziewczynę z porcelany Agnieszki Olejnik spokojnie można sobie odpuścić. Książka jest do bólu przewidywalna i miejscami drażniąca. Nie napiszę Wam, co wkurzyło mnie najbardziej, bo a nuż ktoś zechce jednak to przeczytać i zepsuję mu frajdę zdradzając zakończenie?

The Five Dysfunctions of a Team: A Leadership Fable Patricka Lencioni przeczytałam, bo:

  • było na Kindlu na skutek dokształcania się mojego małżonka;
  • było krótkie i proste, w tylko coś takiego byłam w stanie czytać siedząc przy prawie dwuletniej dziewczynce cierpiącej na wysoką gorączkę i jej dwóch kaszlących siostrach.
Książka przedstawia temat zawarty w tytule w formie opowieści o pewnej firmie w Dolinie Krzemowej. Nieco ciężko mi ją ocenić - nie zarządzam zespołem (chyba że liczymy członków rodziny) i temat raczej mnie nie dotyczy. Ale zarządzający mąż mówi, że fajna, więc pewnie tak jest.

___________________
No i to by było na tyle. Czytajcie, moi mili, bo to fajna sprawa. Ja lecę podczytać kawałek czwartego tomu Pana Lodowego Ogrodu Grzędowicza, którą to serię z całego serca wszystkim polecam.

1 komentarz:

  1. "Nie potrafię się jednak oprzeć wrażeniu, że mam do czynienia z grafomanem o porządnym historycznym wykształceniu. W dodatku po pewnym czasie zaczynają mnie drażnić przebijające z niemal każdego opowiadania poglądy autora - pewnie dlatego, że są dość różne od moich." O tak, 2x tak. Mam identyczne odczucia. Pilipiuk to dla mnie Harlequiny fantastyki - typowe czytadła na raz i nie więcej (o ile w ogóle). Co do poglądów - wszyscy polscy prawicowcy autorzy fantastyki szpikują nimi swoje książki ile wlezie; niestety dodatkowo w większości przypadków nie idzie w ślad za tym sensowny warsztat.
    "Żywostatki" czytałam po polsku, serię dosyć lubię, choć po przeczytaniu całości, tzn. również kolejnej serii - "Złocistoskórego Błazna" (cd. "Żywostatków") pozostało uczucie silnego niedosytu.

    Do "Córek Gór" mnie zachęciłaś :-)

    OdpowiedzUsuń