czwartek, 29 listopada 2012

Ciało z przystanku

Jak co roku w okresie przedświątecznym na podmiejskich cmentarzach unosiła się słodka woń pieczonych ciast. Tysiące kobiet w małych, rozstawionych wśród grobów kuchniach przygotowywało tradycyjne przysmaki. Poza niepisanym obowiązkiem wypieków, jaki nakładał na nie zwyczaj, kobiety mogły się przy okazji cieszyć własnym towarzystwem i okazją do plotek.

Pani Kowalska należała chyba do tych niezadowolonych z tego, że jest w tym a nie innym miejscu. Maleńka kuchnia, którą dzieliłyśmy, nie rozbrzmiewała bynajmniej gwarem przyjacielskiej rozmowy. Wszystko sprowadzało się do gderliwego "odsuń się" i "podaj cukier". Pani Kowalska należała do tych osób, które każdego dnia wytaczały wojnę młodemu pokoleniu: tak na wszelki wypadek, z góry zakładając, że młodzież jest zła. A do młodzieży zaliczała wszystkich wyraźnie młodszych niż ona sama. Nawet mnie, choć miałam na karku trzydzieści lat i nosiłam na palcu obrączkę.

Kiedy po kilku godzinach do kuchennej budki zajrzeli Dawid i Aneta, poczułam ulgę. Mogłam spokojnie uznać, że pieczenia na dziś już wystarczy. W planach mieliśmy spacer wzdłuż cmentarnych alejek - ot, nic takiego, okazja do przyjacielskiej pogaduchy i pooglądania przykrytych śniegiem grobów. Płyty, przykryte warstwą białego puchu podbarwionego kolorowym światłem ze zniczy wyglądały prześlicznie.

Zdawałoby się, że pani Kowalska poczuje ulgę na wieść, że oto zostaje pozbawione uciążliwego towarzystwa. A jednak na widok Anety zasępiła się wyraźnie i wpatrywała przez jakiś czas w dziewczynę, świdrując jej twarz swoimi małymi, stalowymi oczyma.
- To ta pannica, co mdleje - oświadczyła oskarżycielskim tonem. - Łazi tu z różnymi, pada na ziemię, potem ją pogotowie zabiera. Też sobie towarzystwo znajdujesz - zwrociła się do mnie z dezaprobatą.

Wzuszyłam ramionami. Anetę znałam słabo, o jej tendencji do omdleń nic nie wiedziałam, ale nawet uświadomiona w tej kwestii nie do końca rozumiałam, na czym tak naprawdę polega problem. To chyba nie jej wina, że mdleje?

Opuściliśmy panią Kowalską i ruszyliśmy na wyprawę wzdłuż grobów. Zaczął padać śnieg.

_____
Problem pojawił się na przystanku autobusowym. Było pusto, na transport czekała tylko nasza trójka. W pewnym momencie Aneta zaczęła się osuwać na ziemię. Wpadłam w panikę - nikt nigdy przy mnie nie zemdlał. Nie miałam pojęcia, co robi się w takiej sytuacji. Bo chyba nie sztuczne oddychanie? Brak reakcji i czekanie, aż dziewczyna odzyska przytomność sama z siebie również nie wydawało się dobrym scenariuszem. Spojrzałam na Dawida, który także nie sprawiał wrażenia, jakby wiedział, co ma w tej sytuacji zrobić.
- Zadzwonię na pogotowie - powiedział w końcu.

Pani na pogotowiu nie była bardzo skora do pomocy. Ona również, podobnie jak Kowalska, kojarzyła już mdlejącą Anetę i choć obiecała, że karetka przyjedzie na przystanek, wyraźnie dała nam do zrozumienia, że przypadek dziewczyny uważa za beznadziejny. Nie rozumiałam, co dokładnie miała na myśli - bo chyba nie to, że powinniśmy zostawić naszą znajomą w zaspie śnieżnej późnym wieczorem na pustym przystanku? Z niepokojem obejrzałam dziewczynę. Już nie żyła, to było jasne. Instynktownie sprawdziłam jej puls, zbliżyłam policzek do ust w poszukiwaniu ciepła oddechu. Nic.

Oczekiwanie na karetkę przedłużało się. Nie pojawiał się również autobus. Było trochę dziwnie: od dłuższego czasu na ulicy nie pojawił się żaden człowiek. Zgoda, było już późno, ale przecież to było duże miasto. Zawsze powinien znaleźć się jakiś przechodzień wracającu do domu o mniej typowej porze. No i samochody. Dlaczego żadne nas nie mijały?

Chyba tylko tą nieoczekiwaną pustką można wytłumaczyć to, co zrobiliśmy, gdy nagle zobaczyliśmy z oddali światła zbliżającego się auta. To nie była karetka - na dachu brakowało koguta, poza tym samochód był niewielki, zbyt mały by zmieścić w nim dorosłą osobę w pozycji leżącej. A jednak Dawid postanowił go zatrzymać. Kierowca, mężczyzna o wyglądzie dość typowym, nie sprawiał wrażenia zdziwionego otaczającą nas pustką. Nie widział też problemu w tym, by zawieźć nas do domu. Martwa Aneta nie robiła na nim wrażenia.

Nie wiem, czy aby podrzucić nas do domu musiał zbaczać ze swojej trasy. Nie przyszło nam do głowy by zapytać go o pieniądze za paliwo, a on nigdy o nich nie wspomniał. Kiedy byliśmy już na górze, zadzwoniła komórka Dawida. Pani z pogotowia zniecierpliwionym głosem domagała się wyjaśnień. Podobno karetka czekała na nas od dłuższego czasu na wskazanym przystanku.
- Przepraszam - bąkał Dawid. - Długo nikt nie przyjeżdżał, było zimno, a ktoś mógł nas podrzucić, więc pomyśleliśmy...
- I tak sobie państwo jeździcie stopem z ciałem? - krzyczała dyspozytorka. - Gdzie ono teraz jest?
Zastanawiałam się, skąd na pogotowiu wiedzą, że Aneta nie żyje. Nigdy o tym nie wspominaliśmy.
- Może karetka mogłaby przyjechać tu? - zastanawiał się Dawid. - Na pewno nie ruszymy się stąd do rana...
- Dawid! - wrzasnęłam. - Przecież jej tu nie ma!
- Co...?
- Wchodziliśmy tu bez niej. O Boże, co my zrobiliśmy z tym ciałem? Chyba zostawiliśmy je w samochodzie...
Dawid rozłączyl się. Patrzył na mnie bezradnie z drugiego końca pokoju. Co mieliśmy zrobić? Nasz zwyczajny wieczór zamienił się w koszmar, z którego w dodatku nic nie rozumieliśmy. Najpierw to omdlenie i śmierć, potem puste ulice... Nie docierało do mnie, jak mogliśmy zapomnieć o zabraniu z samochodu ciała Anety. Kiedy o tym myślałam, nie byłam już nawet pewna jak je przewoziliśmy. Razem z nami z tyłu samochodu? Może na przednim siedzeniu? A może jednak w bagażniku?

Nagle usłyszeliśmy dziki śmiech. Instynktownie rzuciłam się w kierunku Dawida i zlapałam go za ręce. Śmiech się powtórzył: dziki, niepohamowany, dochodził z drugiego pokoju. Zrobiliśmy kilka kroków w tamtym kierunku. I nagle ją zobaczyliśmy: Aneta szła w naszą stronę, w swoim czarnym płaszczu, z rudymi włosami rozwianymi na wszystkie strony, choć okna byly pozamykane i nie było przeciągu. Jej nieżywa twarz robiła się już sina.

____
Obudziłam się z wrzaskiem. Przez kolejne pół godziny walczyłam z chęcia wstania i zapisania treści tego snu, zanim kompletnie go zapomnę do rana. Ale najzwyczaniej w świecie bałam się wstać.
____
Od czasu do czasu ktoś sugeruje mi, żebym zapisywała swoje sny. Problem ze snami jest jednak taki, że zwykle dużą ich część się zapomina i przedstawiane innym osobom wydają się bezsensowne. Oczywiście nie zawsze tak jest: mojego snu o rządowym projekcie przedstawienia "Gwiezdnych Wojen" jako alegorii losu Polaków chyba nigdy nie zapomnę. Tak czy siak, powyższy tekst to zapis koszmaru, który nawiedził mnie ostatniej nocy. Podreperowałam nieco motyw samochodu, który wiózł nas do domu - tak naprawdę nie pamiętam, skąd się we śnie pojawił. Pamiętam natomiast, że był beżowy.

4 komentarze:

  1. O rany, nareszcie jakaś osoba, która tak jak ja śni scenariuszami do filmów, bądź pomysłami do książek. Często śnią mi się horrory, praktycznie nie miewam kolorowych snów. Zaczęłam nawet interesować się umiejętnością kontroli snów i nawet mam już na koncie cztery sukcesy, niewiele, ale przynajmniej wiem, że to możliwe, choć podchodziłam do sprawy bardzo sceptycznie i nawet chciałam się poddać. Jednym z elementów tej techniki jest zapisywanie snów i masz rację, spisywanie ich treści czy opowiadanie innym zmniejsza ich wartość, spłyca intensywność doznań, wszystko robi się śmieszne i banalne, choć w trakcie śnienia było silnie zabarwione emocjonalnie. Czytając Twój sen nie byłam pewna, czy to fragment książki, film, czy rzeczywistość, opisałaś to tak realnie, a co kraj, to obyczaj, więc i gotowanie wśród grobów (brrrr) może gdzieś tam jest normalne. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. @Łapka: Witaj! Ja też kiedyś słyszałam trochę o umiejętności kontroli snów. Opowiadał mi o tym kolega i nie powiem, brzmiało ciekawie. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo fajny tekst. Pozdrawiamy.:)

    OdpowiedzUsuń