wtorek, 8 lutego 2011

A zakupy to same do mnie przychodzą...


Pewnego popołudnia pod koniec stycznia, za radą mojej fińskiej koleżanki znajdującej się obecnie w podobnej do mojej sytuacji życiowej postanowiłam, że kończę z wyprawami po zakupy spożywcze. Bo niby to nic takiego - całkiem nieźle zaopatrzony sklep spożywczy znajduje się w odległości pięciominutowego spaceru od mojego domu - ale jednak, kiedy człowiek podsumuje ile czasu na to traci w ciągu każdego tygodnia, to włosy stają na głowie. Zwłaszcza, że ja mam ustawowy zakaz dźwigania i bywa, że w celu zrobienia zupełnie podstawowych zakupów muszę zaliczyć kilka sklepowych wypraw.


Do idei kupowania przez Internet miałam dość długo dość sceptyczne podejście. Ja rozumiem - książki (choć i tak łażę i będę łazić po księgarniach), jakieś sprzęty, ba - nawet proszek do prania czy inne cięższe rzeczy. Ale warzywa? Owoce? Koleżanka przekonywała mnie, że wszystkie produkty, które dostaje, są bardzo dobrej jakości. Kilka dni po naszej rozmowie poszłam na "normalne" zakupy i zaliczyłam taki łomot w plecach i nie tylko, że powiedziałam: DOŚĆ.

W Szwajcarii dwa najpopularniejsze sklepy to Coop i Migros - można w nich znaleźć wszystko bądź prawie wszystko, zwłaszcza w wersjach, w których sklepy te są domami towarowymi. Kupimy tu chleb, długopisy, książki i ekspres do kawy. Albo walizkę. Albo stanik. I żwirek dla kotów. Obie firmy działają również w wersji internetowej, którą już dwa razy wypróbowałam.

Wygodne jest to, że mam wpływ na to, kiedy zakupy zostaną mi doręczone. Oczywiście są pewne granice czasowe, ale ta górna to - zdaje się - dziesiąta wieczorem. W razie gdyby miało mnie nie być w mieszkaniu, przy składaniu zamówienia mogę zostawić informację, gdzie dostawca powinien zostawić moje zakupy. W odpowiednim czasie pan pracujący przynosi mi do mieszkania torby wypełnione tym, czego zamierzam potrzebować w ciągu tygodnia. Jak dotąd nie dostałam jeszcze niczego, co byłoby zgniłe albo brzydkie.

Jasne, że będę nadal odwiedzać sklepy. Tak do końca chyba nie da się tego przeskoczyć, poza tym są takie miejsca do wydawania pieniędzy, od odwiedzania których jestem trochę uzależniona. Np. Lush. Ale od sklepów spożywczych nie jestem, a już na pewno nie przepada za nimi mój biedny kręgosłup.

Co ciekawe, kiedy przeglądałam ostatnio kalendarz dla bab znajdujących się w moim obecnym stanie, przy aktualnym tygodniu znalazłam radę: "dbaj o kręgosłup, zacznij robić zakupy przez Internet". No to zaczęłam. I policzyłam, że tygodniowo oszczędzamy na tym co najmniej sześć godzin. Finansowo chyba też wychodzi to na plus. Nie mówiąc o tym, że jest zwyczajnie zdrowiej, bo zawsze mam owoce, a jem głównie w domu to, co sama wrzucę do garnka.

5 komentarzy:

  1. O jeju. Gratuluję Ci Twojego stanu :) Dopiero stąd się dowiedziałam. Gratulacje!

    OdpowiedzUsuń
  2. Agatko, heh a ja się nie domśliłam...najpierw pomyślałam o jakiejś paskudnej chorobie:-) a to nie choroba, więc serdecznie gratuluję. Pochwali się w odrębnej notce i pisz o tm jak się czujez i w ogóle, bo to podobno najpiękniejszy okres w życiu kobiety. Powodzenia i uważaj na siebie!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Gratuluje, babo w odmiennym stanie ;) Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Hehe, dzięki :)
    @Iva: a co tu się chwalić, to się bardzo prosto robi. ;))) Jak wychowam na fajną babkę, to chętnie się pochwalę, na razie odbębniłam to co najłatwiejsze. ;)

    OdpowiedzUsuń