niedziela, 6 lutego 2011

Po Art on Ice. I ja tam byłam...


Dawno, dawno temu, mając lat mniej więcej dziesięć, obejrzałam - trochę przypadkiem - relację z mistrzostw Europy w łyżwiarstwie figurowym. Obejrzałam i... wsiąkłam na kilka kolejnych lat. Koleżanki zbierały materiały z kolorowych pism dotyczące piosenkarzy i aktorów, a ja - bardzo długo opóźniona w kwestiach popkulturowych - polowałam na wszystko, co było związane z tańcami na lodzie. 


Zaczęłam nagrywać wszystkie ważniejsze zawody, transmitowane przez Eurosport (wtedy nie było jeszcze polskiej wersji językowej, a ja po angielsku najlepiej rozumiałam nazwiska zawodników i nazwy krajów, które reprezentowali). Jakoś tak się układało, że mistrzostwa, czy to Europy czy świata, często przypadały na okres zimowych ferii, bądź też na tygodnie, które przeziębiona spędzałam w domu. Dzięki kasetom VHS mogłam katować całą rodzinę moją ulubioną dyscypliną sportu praktycznie przez cały rok. Prowadziłam też specjalne zeszyty, w których rysowałam tabelki z wynikami zawodników i tym podobnymi rzeczami. Oczywiście sama bardzo chętnie związałabym swoją przyszłość z występami w charakterze figurowej łyżwiarki, ale chyba byłam już na to trochę za stara.

Moja mania trwała przez kilka lat. Potem mi przeszło, zresztą wyprowadziłam się od rodziców i dość szybko zapomniałam o tym, że istnieje coś takiego jak telewizor. Zresztą, wielu cieszących się szczytem sławy i formy zawodników było ludźmi młodszymi ode mnie. 

Kiedy kilka miesięcy temu zaczęłam trafiać na plakaty reklamujące rewię Art on Ice w Zurychu, stwierdziłam, że czas wrócić do dzieciństwa. Specjalnych zeszytów prowadzić już może nie będę, ale wyglądało na to, że oto w zasięgu moich możliwości znalazło się spełnienie marzenia z dzieciństwa - obejrzenie występów łyżwiarzy figurowych na żywo.

Zamówiliśmy bilety z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem, o czym parokrotnie zdążyłam zapomnieć. Ba, mało brakowało a przy okazji wywożenia części książek do Krakowa wywiozłabym Anathem Stephensona, w której schowaliśmy bilety. 

Impreza odbyła się w sobotni wieczór. Byłam i... już wiem, że za rok chcę znów. Może to kwestia tego, że przez wiele lat zupełnie się tym wszystkim nie zajmowałam, ale zaczyna mnie kusić, żeby znów wkręcić się w te wszystkie zawody, rankingi itd. Wrażenie podczas oglądania tego typu imprezy na żywo - zwłaszcza kiedy się siedzi w fajnym miejscu - jest naprawdę niesamowite. No i te wszystkie piruety, skoki, także nieudane, po których występujący natychmiast się podnosi i zaczyna znów tańczyć... Co prawda poziom techniczny wydał mi się na znacznie niższym poziomie niż w przypadku zawodów, które przed laty oglądałam - ale przecież tym razem nie chodziło o medale, tylko o to, by wszystko ładnie wyglądało.

Piękne i wspaniałe było nawet wsiadanie do tramwaju. Na przystanku stał oczywiście tłum ludzi, ale obsługa czujnie pilnowała by do jednego pojazdu nie pchało się zbyt wiele osób. Bo przecież i tak zaraz miał podjechać następny.

Nie dość, że wieczór był miły, to jeszcze na jego zakończenie uniknęłam stratowania. Stanowczo muszę powtórzyć to za rok.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz