Moi drodzy, żyjemy w świecie pełnym tajemnic. Do dziwów trudnych do objęcia umysłem zaliczają się niektóre pomysły polityków. I uwierzcie, tak jest nie tylko w Polsce. Jak świat długi i szeroki, pełno jest reprezentantów narodów, podejmujących zgoła kuriozalne decyzje...
No bo popatrzcie: siedzi sobie człowiek w takiej Irlandii, ma tu dom, rodzinę, płaci podatki - i nagle dokwaterowują mu piłkarzy. Można próbować się kłócić, tłumaczyć, że to Twoja chałupa, a poza tym nocleg dla reprezentacji Polski w Irlandii podczas mistrzostw odbywających się w Rosji brzmi jak totalny absurd - ale prawo jest prawem, rząd się zgodził, rząd musi się wywiązać. A szaremu człowiekowi pozostaje przyjąć kilkunastu chłopów pod dach, ze świadomością, że każdy z nich mógłby sobie jutro z marszu kupić dziesięć takich domów.
Dobrze, że chociaż gotować dla nich nie kazali. Ogólnie muszę przyznać, że piłkarze okazali się gośćmi dość mało wymagającymi - stołowali się chyba na mieście, nie pili, nie awanturowali się. Ot, czasem mijałam jakiegoś na schodach. Nie wchodziliśmy sobie jednak w drogę i dość szybko przestałam odliczać dni do ich wyjazdu. Ba, zaczynało do mnie docierać, że nawet nie miałabym nic przeciwko, żeby zostali trochę dłużej. Nie będę owijać w bawełnę i powiem wprost - jeden nawet trochę mi się spodobał. Nazywał się Błaszczykowski, ale uparcie chodził w koszulce Szczęsnego. Jak tłumaczył, dla zmyłki - Szczęsny został ostatnio ojcem i Błaszczykowski liczył, że w koszulce z jego nazwiskiem będzie mu łatwiej się opędzić od fanek. Tak czy siak po kilku dniach piłkarze wyjechali, a moje życie znów wróciło mniej więcej do normy.
No właśnie - mniej więcej. Coś się bowiem nie zgadzało: od kilku dni przeglądając newsy trafiałam wciąż na informacje o ogromnych upałach panujących na Wyspach Brytyjskich, podobno największych od 80 lat. Nijak nie zgadzało się to z tym, co widziałam za oknem - padało bowiem jak nigdy, nieprzerwanie od wielu godzin. Wiedziona doświadczeniem dwóch klęsk żywiołowych w Irlandii, kiedy to sklepy i wszelkie instytucje zostały zamknięte na kilka dni* postanowiłam uzupełnić zapasy w lodówce i czekać na lepszą aurę we wnętrzu ciepłego domu.
W nocy obudził mnie krzyk jakiegoś dziecka. Dziecko nie było moje, zdawało się być płci męskiej i niewątpliwie wolało po polsku z okna któregoś z sąsiednich domów.
- Powódź, powódź! - dał się słyszeć przerażony głosik.
Podbiegłam do okna: nasza ulica, biegnąca między rzędami szeregówek, zamieniła się w regularną rzekę. Zgadywałam, że woda sięgałaby mi co najmniej do kostek. Poza tym wciąż padał deszcz i nie ulegało wątpliwości, że poziom wody będzie się nadal podnosił.
- Cholera, i co my zrobimy?! - załamywałam ręce.
- Nie martw się, jesteśmy z dziećmi na piętrze - uspokajał mnie mąż. - Te domy są budowane z myślą o bardzo różnych warunkach atmosferycznych.
- Może masz rację, ale to jest okropne... Ten deszcz, woda, ten krzyk dziecka... Nawet nie wiedziałam, że mamy tu obok inną polską rodzinę...
- Mamy, mamy. Nie mówiłem ci? A ten chłopiec ma lekką traumę, przeżył powódź w Polsce w 97...
Chciałam się rozpłakać i wrzasnąć, że w 1997 to rodzice tego chłopca mogli być co najwyżej na etapie pocałunków podczas leżakowania w przedszkolu, mamy w końcu, na litość boską, rok 2018, ale byłam na tyle przerażona, że nie chciałam tego werbalizować.
Była jeszcze noc, ale wiedziałam, że już nie zasnę. Usiadłam na podłodze przy oknie, wpatrując się w rzeczkę płynącą wartkim nurtem pomiędzy domami. Czy rano otworzą sklepy? Szczerze w to wątpiłam. Ulica wyglądała na coraz mniej przejezdną. W oknach okolicznych domów pojawiało się coraz więcej twarzy o przerażonych obliczach. Przeskakiwałam wzrokiem od jednej do drugiej, myśląc o tym, jak to będzie, kiedy zacznę już tonąć - o tym, jak woda będzie stopniowo dostawać się do moich płuc, uniemożliwiając oddychanie...
Woda zaczęła opadać następnego dnia po południu, wkrótce potem, jak przestał padać deszcz. Nie wiem jaką wysokość osiągnęła - nie odważyłam się otworzyć drzwi, podobnie jak pozostali sąsiedzi. Chwilę potem otworzyłam oczy i zobaczyłam zalaną słońcem sypialnię. Tak, to był tylko sen (ten kawałek z Błaszczykowskim też), a Irlandia rzeczywiście od kilku tygodni cieszy się rekordowo wysokimi temperaturami.
* Huragan jesienią 2017 i ogromne opady śniegu na początku 2018 dosłownie "wyłączyły" Irlandię (i czasowo uzależniły moje dzieci od Play Station).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz