środa, 1 listopada 2017

Byłam wegetarianką. Wyznanie mięsożercy

W październiku byłam wegetarianką. Nie zjadłam tego miesiąca ani kawałka kurczaka, ryby czy skorupiaka. Nawet chrupki krewetkowe nie zdołały mnie skusić.

Na pomysł odstawienia mięsa wpadłam już dość dawno, ale jego realizację wciąż odkładałam w czasie. Przez dłuższy czas po przyjeździe do Irlandii byłam wręcz przekonana, że nigdy nic z tego nie wyjdzie, bo tak bardzo rozsmakowałam się w tutejszej wołowinie. W końcu się udało.

Celowo nie zakładałam, że nigdy już nie będę jeść mięsa. W końcu nie wiedziałam jak to będzie - być może zacznę się źle czuć (mam skłonności do anemii), albo zwyczajnie zacznę strasznie tęsknić za kanapkami z szynką. Obiecałam sobie, że w razie problemów wracam do poprzedniego stylu żywienia. Jeśli zaś wszystko poszłoby dobrze, chciałam traktować ten miesiąc wyrzeczeń jako eksperyment i, być może, początek jakichś trwalszych zmian w jadłospisie.

Mój małżonek dość entuzjastycznie podszedł do tematu i postanowił dołączyć. Doszliśmy do wniosku, że najlepszym miesiącem do realizacji naszych planów będzie październik - w tym miesiącu nie wybieraliśmy się w żadną podróż (pomijając trzydniowy pracowy wyjazd Dawida), nikt nie zaprosił nas na imprezę, sami też żadnej nie planowaliśmy.

I tak 30 września pojechaliśmy do Bray pożegnać się z mięchem. Każde z nas zjadło porządnego burgera żartując, że na kolejnego wpadniemy 1 listopada.

Na początku było trochę kiepsko. Po trzech czy czterech dniach miałam wrażenie, że zjadłam już większość łatwo osiągalnych i smacznych wegetariańskich potraw. Przepisy, na które wpadałam w sieci odrzucałam z uwagi na długi czas przygotowywania - lubię gotować, ale długie stanie nad garnkami między poniedziałkiem a piątkiem kompletnie nie wpisuje się w mój grafik.

Pomysł, by zastępować mięso tofu wydawał mi się początkowo genialny, szybko jednak okazał się niewypałem. Ludzie, jak ja nienawidzę teraz tofu. To był zdecydowanie najgorszy składnik wszystkich zawierających je wegetariańskich potraw, jakie jadłam w październiku. Na szczęście poza tym elementem potrawy te były bardzo smaczne.

Planowanie obiadów do końca miesiąca pozostawało sprawą najtrudniejszą, choć z drugiej strony zawsze udawało się coś wykombinować i nigdy nie zdarzyło nam się ugotować dwa razy tego samego. Najlepszy obiad wyszedł nam w dniu, w którym Irlandię nawiedził huragan Ofelia - upiekliśmy dwie wielkie zapiekanki z ciasta francuskiego wypełnione mozarellą, cheddarem, szpinakiem, grzybami i suszonymi pomidorami. Jedliśmy też najróżniejsze makarony, racuchy, naleśniki, pizzę wegetariańską, otonomijaki (coś w rodzaju placków kapuścianych), placki kartoflane, kiełbaski wegańskie (zaskakująco smaczne, ale z kiełbasą miały wspólny tylko kształt)...

To czego mi brakowało w październiku, to wybór. W restauracji musiałam mentalnie skreślić 95% menu. Gotując już po kilku dniach musiałam kombinować. Najłatwiej było ze śniadaniem i kolacją - kanapki z żółtym serem i pomidorem uwielbiam od dziecka, więc wegetarianizm w wersji porannej i wieczornej bardzo mi odpowiadał. Nie zrozumcie mnie źle - to nie jest tak, że ja w kółko jem mięso i zjedzenie obiadu, który go nie zawiera, jest problemem. Po prostu wcześniej mogłam zjeść cokolwiek, kierując się co najwyżej swoim gustem bądź apetytem na daną potrawę. Teraz dochodziło upewnienie się, że do jej składników nie będzie się zaliczać mięso. Wszystko to w moim przekonaniu wynik przyzwyczajeń.

Z innych obserwacji: w październiku zdecydowanie częściej niż zazwyczaj podjadałam, często też towarzyszyło mi uczucie wypełnienia. Nie przełożyło się to w żaden sposób na wagę - 1 listopada pokazała mi to samo co 1 października.

Zupełnie nie spełniły się moje obawy związane z ewentualnym złym samopoczuciem. Wręcz przeciwnie - miałam raczej wrażenie, że mam więcej siły i rzadziej chce mi się spać. Były dni, kiedy niemal czułam się naładowana energią. Nie mam pojęcia, czy miało to jakikolwiek związek z odstawieniem mięsa. Tak czy siak - z dwojga złego lepiej w tę stronę.

Dzisiaj rano nie rzuciłam się na mięso. Obrzuciłam spojrzeniem leżącą w lodówce szynkę, ale w końcu zrobiłam sobie kanapkę z serem i pomidorem. Za to w moim obiedzie znalazła się kaczka, a wieczorem zjadłam kromkę chleba z pasztetem. Smaczne było, ale skłamałabym twierdząc, że umierałam z tęsknoty za tymi smakami. Mimo wszelkich niedogodności za smakiem mięsa akurat nie tęskniłam.

Aktualnie nie planuję wegetarianizmu do grobowej deski, ale coś mi się wydaje, że ograniczę spożycie mięsa. I sądzę, że wkrótce powtórzę eksperyment, tym razem dopuszczając do jadłospisu ryby i owoce morza.

Dawid znosił to wszystko gorzej, ale dał radę. Choć do tej pory chce mi się śmiać na wspomnienie jego SMS-a z pracowego wyjazdu, w którym odpowiadał na moje pytanie co u niego słychać:
- Zmęczony. Głodny. Wegetarianin.

P.S. Czy ktoś tu lubi tofu?

4 komentarze:

  1. Ja nie lubię tofu, a od dwóch lat niejedzenia krów, świń i kurczaków po tofu sięgnąłem może dziesięć razy wszystkiego. Na szczęście są dużo smaczniejsze zastępniki białka. Sejtan jest bardzo dobry, niestety w Polsce nie jest jeszcze prawie dostępny na wolnym rynku (tj. trzeba szukać po rękodzielnikach lub korzystać z knajp, które go skądś mają i używają jako wkładu białkowego).

    OdpowiedzUsuń
  2. Z ciekawości - skąd pomysł o niejedzeniu mięsa? Ideologicznie (czyli ze względu na zwierzaki), czy po prostu próba, czy jesteś w stanie odmawiać sobie czegoś, co lubisz?
    Osobiście jestem bardzo mięsożerna - mięso lubię, świetnie się po nim czuję, a gdy brak mi energii, wystarczy, że pochłonę steka czy wątróbkę. Biorąc pod uwagę, że kocham jeść i sprawia mi to dużą przyjemność, z mojej perspektywy Twoja notka brzmi bardzo interesująco, bo jak wersja małego piekła ;-) Ale wiadomo, każdemu co innego służy i nie wszyscy mięsa potrzebują.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powiedzmy, że kierowały mną względy ideologiczne ;-)
      Lubię mięso, ale też nie jestem jakimś strasznym mięsożercą - na poziomie kanapek mając do wyboru ser i szynkę wybiorę ser ;) Bardzo lubię natomiast kilka potraw, w skład których wchodzi mięso - lasagne, cottage pie, pierogi z mięsem... ;-) Steków akurat nie lubię, za to mój małżonek owszem - i chyba dlatego trochę się męczył :)

      Usuń