Wlaściwie sama nie wiem, co nas podkusiło. W naszym domu i tak na co dzień panował chaos - z jednej strony dzieci, z drugiej koty, no i my - osoby kompletnie wyzbyte praktycznego zmysłu porządkowania otaczającej nas przestrzeni. Pewnego dnia wpadliśmy na pomysł, że powiększymy rodzinę o trzy zwierzątka. I tak pewnego dnia w naszych progach pojawiły się równocześnie: świnka morska, tarantula i rodzaj skaczącego gada, który rozmiarem przypominał chomika.
Trochę baliśmy się pozwalać naszym lokatorom na dowolne korzystanie z zaoferowanej im przestrzeni. W mieszkaniu wprost roiło się od osobników znacznie od nich większych, zatem ryzyko zadeptania ze skutkiem śmiertelnym wydawało się realne. Postanowiliśmy zatem umieścić trzy niewielkie żyjątka w rodzaju akwarium, które doskonale mieściło się pomiędzy dwiema półkami naszej lodówki.
Potem wydarzyło się mnóstwo innych rzeczy i trochę zapomnieliśmy o nowych członkach rodziny. Nie, nie działo się nic szczególnego - ot, po prostu zwyczajne, codzienne życie. Umówmy się, że jeśli trzymasz coś w lodówce, nie myślisz o tym non stop - no chyba że jest to opakowanie ulubionych lodów. Kiedy w końcu zdecydowaliśmy się otworzyć białe drzwi, zapewne celem sięgnięcia po coś do jedzenia, było już za późno.
Akwarium było pełne. Wyglądało na to, że podczas gdy my zajmowaliśmy się naszym chlebem powszednim, nowi członkowie rodziny zaczęli się masowo rozmnażać. Nie mam pojęcia, jak to robili, ale jeśli w grę wchodziła w miarę tradycyjna metoda, nieobca również osobnikom rodzaju ludzkiego, to szczególną uwagę zwracał fakt, że najwyraźniej nie było tu problemów z zachowaniem czystości gatunku. Nowe tarantule wyglądały na tarantule, nie zaś na krzyżówki tarantuli ze świnką morską.
Mniejsza jednak o zachwyty nad tym fenomenem. We wszystkim cieszył mnie tylko fakt, że akwarium było przez cały czas przyblokowane znajdującą się nad nim półką, dzięki czemu wszystkie te istoty nie mogły się rozprzestrzenić po całej lodówce, wypełnionej naszym jedzeniem. Ale i tak nie wiedzieliśmy co należałoby teraz zrobić.
Żyjątka, zwłaszcza tarantule, patrzyły na nas przez szkło akwarium, szczerząc groźnie zęby. Patrzyliśmy na siebie bezradnie. Dostępu do lodówki i jej zawartości niewątpliwie potrzebowaliśmy - coś przecież trzeba było jeść, a dzieci musiały pić mleko. Przestawienie się na spożywanie posiłków poza domem wydawało się nierozsądne, zarówno ze względów ekonomicznych jak i organizacyjnych. Tymczasem żyjątka mnożyły się w dość szybkim tempie i należało się obawiać, że cienkie szkło akwarium w końcu nie wytrzyma i pęknie, a cała ta menażeria zapanuje nad naszą lodówką.
Postanowiłam opisać problem na Facebooku. Tylu ludzi, mieszkających w różnych częściach świata - ktoś na pewno mi pomoże. Dość szybko pomocną dłoń wyciągnęła moja koleżanka Agnieszka, która wsiadła w samochód i już po godzinie była u nas, zdecydowana rozprawić się z zawartością akwarium. Po pewnym czasie poinformowała nas, że pozbyła się czterech. Nie wiem jak, wiem natomiast dlaczego zostawiła resztę - podobno nie miała tak dużo czasu. Powiedziała jednak, że ona sama też opisze nasz problem na Facebooku i poprosi wszystkich swoich znajomych oraz krewnych królika o szerowanie informacji i - w miarę możliwości - przybywanie z pomocą.
I jakoś wtedy się obudziłam. Z ulgą i świadomością, że zawartości lodówki, oraz żołądkom mojej rodziny nic nie grozi.
Pamiętajcie, nigdy nie umieszczajcie świnki morskiej z tarantulą i gadzim skoczkiem (naprawdę, nie mam pojęcia co to było) w lodówce. Wychodzą z tego straszne rzeczy. Nawet jeśli prawdopodobnie tylko w snach, to może nie warto ryzykować.
Trochę baliśmy się pozwalać naszym lokatorom na dowolne korzystanie z zaoferowanej im przestrzeni. W mieszkaniu wprost roiło się od osobników znacznie od nich większych, zatem ryzyko zadeptania ze skutkiem śmiertelnym wydawało się realne. Postanowiliśmy zatem umieścić trzy niewielkie żyjątka w rodzaju akwarium, które doskonale mieściło się pomiędzy dwiema półkami naszej lodówki.
Potem wydarzyło się mnóstwo innych rzeczy i trochę zapomnieliśmy o nowych członkach rodziny. Nie, nie działo się nic szczególnego - ot, po prostu zwyczajne, codzienne życie. Umówmy się, że jeśli trzymasz coś w lodówce, nie myślisz o tym non stop - no chyba że jest to opakowanie ulubionych lodów. Kiedy w końcu zdecydowaliśmy się otworzyć białe drzwi, zapewne celem sięgnięcia po coś do jedzenia, było już za późno.
Akwarium było pełne. Wyglądało na to, że podczas gdy my zajmowaliśmy się naszym chlebem powszednim, nowi członkowie rodziny zaczęli się masowo rozmnażać. Nie mam pojęcia, jak to robili, ale jeśli w grę wchodziła w miarę tradycyjna metoda, nieobca również osobnikom rodzaju ludzkiego, to szczególną uwagę zwracał fakt, że najwyraźniej nie było tu problemów z zachowaniem czystości gatunku. Nowe tarantule wyglądały na tarantule, nie zaś na krzyżówki tarantuli ze świnką morską.
Mniejsza jednak o zachwyty nad tym fenomenem. We wszystkim cieszył mnie tylko fakt, że akwarium było przez cały czas przyblokowane znajdującą się nad nim półką, dzięki czemu wszystkie te istoty nie mogły się rozprzestrzenić po całej lodówce, wypełnionej naszym jedzeniem. Ale i tak nie wiedzieliśmy co należałoby teraz zrobić.
Żyjątka, zwłaszcza tarantule, patrzyły na nas przez szkło akwarium, szczerząc groźnie zęby. Patrzyliśmy na siebie bezradnie. Dostępu do lodówki i jej zawartości niewątpliwie potrzebowaliśmy - coś przecież trzeba było jeść, a dzieci musiały pić mleko. Przestawienie się na spożywanie posiłków poza domem wydawało się nierozsądne, zarówno ze względów ekonomicznych jak i organizacyjnych. Tymczasem żyjątka mnożyły się w dość szybkim tempie i należało się obawiać, że cienkie szkło akwarium w końcu nie wytrzyma i pęknie, a cała ta menażeria zapanuje nad naszą lodówką.
Postanowiłam opisać problem na Facebooku. Tylu ludzi, mieszkających w różnych częściach świata - ktoś na pewno mi pomoże. Dość szybko pomocną dłoń wyciągnęła moja koleżanka Agnieszka, która wsiadła w samochód i już po godzinie była u nas, zdecydowana rozprawić się z zawartością akwarium. Po pewnym czasie poinformowała nas, że pozbyła się czterech. Nie wiem jak, wiem natomiast dlaczego zostawiła resztę - podobno nie miała tak dużo czasu. Powiedziała jednak, że ona sama też opisze nasz problem na Facebooku i poprosi wszystkich swoich znajomych oraz krewnych królika o szerowanie informacji i - w miarę możliwości - przybywanie z pomocą.
I jakoś wtedy się obudziłam. Z ulgą i świadomością, że zawartości lodówki, oraz żołądkom mojej rodziny nic nie grozi.
Pamiętajcie, nigdy nie umieszczajcie świnki morskiej z tarantulą i gadzim skoczkiem (naprawdę, nie mam pojęcia co to było) w lodówce. Wychodzą z tego straszne rzeczy. Nawet jeśli prawdopodobnie tylko w snach, to może nie warto ryzykować.