Tak, wiem. Mało piszę. Już nawet dostaję upomnienia od czytelników i wypomina mi się że w miesiącu X napisałam ileś tam notek, a w miesiący Y mniej. Tylko co tu poradzić na to, że czas mija tak szybko? Dopiero co byłam na etapie postanowień noworocznych, a tu już marzec w pełni, za pół roku dorobię się trójki na początku liczby określającej wiek, moje tegoroczne statystyki na Goodreads przekroczą pięćdziesiątkę, a ja będę dalej siedzieć i narzekać, że wszystko mija tak szybko, że tylko patrzeć, jak będę stara i siwa (siwa to może już jestem, tylko dzięki technikom fryzjerskim nie mam o tym pojęcia).
Tymczasem, mimo szybkiego upływu czasu, dzieje się bardzo dużo. Chociażby dzisiaj w nocy. Moja podświadomość zafundowała mi prawdziwą kumulację dziwnych snów. Wśród tych wyróżniających się był jeden rozgrywający się na lubartowskim cmentarzu. Trochę nie wiem jak, po co i dlaczego, bo na tym cmentarzu nie byłam od lat, a już na pewno nie cierpię na związane z nim fobie.
We śnie cmentarz był miejscem, które absolutnie musiałam odwiedzić. Miało to jakiś związek z faktem, że od świtu do nocy siedziała tam moja babcia, porządkując grób dziadka. Jej wysiłki wydawały się co najmniej przesadzone: od rana czyściła płytę, zmieniała wodę kwiatom i zamiatała alejkę - tylko po to, by wszystkie te czynności powtarzać za chwilę od nowa. Być może chciałam po prostu dotrzymać jej towarzystwa? A może łudzilam się nadzieją, że rozsądną argumentacją przekonam ją o bezsensowności takiego a nie innego spędzania czasu?
Podobnie jak na jawie, również we śnie doskonale znałam drogę do grobu dziadka. Trzeba było pójść głowną alejką i po dziesięciominutowym spacerze skręcało się w prawo. A jednak za każdym razem moja cmentarna wyprawa kończyła się już przy głównej bramie nekropolii. Już bowiem z tego miejsca, pomiędzy drzewami, mogłam wypatrzeć białego konia, którego babcia trzymała przy grobie dziadka. Zwierzę niewątpliwie było szalone: z daleka dało się dojrzeć, jak rzuca łbem, staje dęba. Wiatr niósł odgłosy przerażającego rżenia.
Wytrwale chodziłam jednak pod bramę cmentarną, w nadziei, że któregoś dnia okaże się, iż babcia pozbyła się białego konia. W świecie rzeczywistym najzwyczajniej boję się tych zwierząt. We śnie mój strach był tak olbrzymi, że nie pozwolił się zbliżyć nawet na odległość stu metrów.
Wizyty pod cmentarzem przerwało moje obudzenie się. Wyjrzałam za okno i z przerażeniem zobaczyłam, że podczas gdy ja śniłam o białych, szalonych koniach, na moje rodzinne miasto spadła tona śniegu. Ten koń, to pewnie był proroczy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz