Blisko cztery lata spędzone w Szwajcarii (no dobra, w moim przypadku to trochę oszukiwane cztery lata) powinny w zasadzie wpłynąć dość korzystnie na naszą znajomość języka niemieckiego. W praktyce nie jest to takie oczywiste: u Dawida w pracy obowiązuje język angielski, zaś sami Szwajcarzy mówią dialektem, który przez wielu jest uważany wręcz za osobny język. Mimo pozornych utrudnień mój małżonek poczynił w kwestii niemieckiego dość duże postępy. Aktualnie używa go do podczytywania niemieckiej wersji Wiedźmina. Zapewne duży wpływ miał tu jego upór, by różne życiowo-administracyjne kwestie załatwiać właśnie po niemiecku.
Bywało, że obserwując jego poczynania załamywałam ręce. Jedną z takich sytuacji przeżyłam, gdy rozmawialiśmy z panią z biura podróży. Dawid uparcie zwracał się do niej "ty", mimo iż w niemieckim obowiązuje w takich sytuacjach forma grzecznościowa. Miewał też problemy z liczebnikami, przez co pewnego razu próbowaliśmy zapłacić panu, który przywiózł nam meble 57 franków zamiast 75. Poza tym umówił mnie na wizytę lekarską i kompletnie przekręcił godzinę. W dniu wizyty wyjechał na kilka dni do Polski i nawet nie mogłam się zemścić.
Trochę się nabijam, ale mówiąc szczerze, zawsze mi imponowało to, że Dawida nie paraliżuje strach przed używaniem języka, którego nie opanował perfekcyjnie. Ze mną jest inaczej: mogę pogadać po niemiecku w knajpie, w grupie przyjaciół, kiedy wszystko jest utrzymane w swobodnej i mało zobowiązującej atmosferze, ale np. z dentystą rozmawiam po angielsku. Dochodzę do wniosku, że kiedy chodzi o kwestie istotne, wolę język, w którym znam więcej wyrazów.
Dwa dni temu rozmawialiśmy wieczorem o tym naszym niemieckim i Dawid zwrócił uwagę na fakt, że często mówiąc po niemiecku używam słowa eigentlich ("właściwie"), które ładnie zapycha zdanie. Ja z kolei zapytałam Dawida, dlaczego dzwoniąc gdzieś i pytając o możliwość rozmowy po angielsku używał zwykle słowa leider ("niestety"), tworząc wypowiedź brzmiącą mniej więcej: "Dzień dobry, czy mogę mówić po angielsku, czy niestety muszę po niemiecku?". Przyznajcie, to brzmi tak sobie.
I tu otrzymałam ostateczny dowód na to, że znajomość niemieckiego w przypadku mojego męża ewoluowała. Otóż przez wiele lat żył on w przeświadczeniu, że leider znaczy "raczej", nie zaś "niestety". Ciekawe co powiedzieliby na to wszyscy ci rodowici Szwajcarzy, którzy byli przez niego przez lata pytani, czy niestety musi używać ich języka.
Tak czy siak i tak mamy szczęście. Mam wrażenie, że w niemieckim liczba zabawnych gaf możliwych do popełnienia jest mocno ograniczona. Co prawda kiedyś, dawno temu wesołość wywołało moje in Toilette gehen, które brałam za "pójść do ubikacji", zaś moja niemiecka rozmówczyni odebrała to jako komunikat o wejściu do sedesu. Kilka lat później inna Niemka powiedziała mi, że jest to forma poprawna. No i do dziś nie wiem, która z nich się ze mnie nabijała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz