Coś ostatnio moja droga do tego bloga jest tak kręta i wyboista, że nie docieram tu tak często, jakbym chciała. Na szczęście wrodzona skłonność do pamiętania o wszelkich datach i założeniach mnie nie zawodzi. Zbliża się koniec stycznia, a ja wciąż nie podsumowałam ubiegłego roku pod kątem przeczytanych książek. Świat zapewne poradziłby sobie bez tego, czytelnicy nadal by czytali, a i ja żyłabym nadal swoim codziennym życiem.
Ale wiem, że dręczyłoby mnie to, spędzało sen z powiek, przypominało się podczas tych najprzyjemniejszych momentów, po pierwszych łykach wina, kiedy po ciele rozchodzi się przyjemne ciepło, po uśmiechu, który skieruję do kogoś, kto był dla mnie miły, po tym, jak otworzę długo wyczekiwaną paczkę, psując tym samym chwilę błahego szczęścia... Dobra, koniec tego ględzenia, bo to nie ma być moja książka, tylko notka o książkach napisanych przez innych ludzi, którzy sztukę pisania opanowali najwyraźniej lepiej, skoro ktoś ich wydaje i płaci im pieniądze.
178 książek to może i sporo, choć w obliczu liczby istniejących na rynku tytułów to zaledwie kropla w morzu. Szczerze mówiąc, nie wiem jakim cudem udało mi się tego tyle pochłonąć. Sporą część roku przepracowałam, czytałam wtedy w pociągach i podczas przerwy obiadowej. Słuchałam audiobooków, ale z uwagi na charakter pracy mogłam to robić jak zwykle podczas domowych porządków, szydełkowania i samotnych spacerów (choć w ostatnim przypadku przerzuciłam się raczej na Duolingo). Być może z biegiem czasu czytam coraz szybciej, być może ma tu znaczenie fakt, że paradoksalnie mając na głowie dużo obowiązków łatwiej mi się zorganizować - upycham wtedy różne dzienne zajęcia w 24 godziny niczym klocki w tetrisie i nagle okazuje się, że się da. Uparcie twierdzę, że najwięcej czytałam na studiach, kiedy program wymagał ode mnie przyswojenia treści pokaźnej listy lektur, a życie - pracy i spotkań towarzyskich. Najważniejsze jest pewnie to, że czytać po prostu lubię, dlatego upycham to czytanie gdzie tylko się da, nawet jeśli czasem mówimy tylko o jednej czy dwóch stronach tekstu.
Dość usprawiedliwień, tylko winni się tłumaczą.
Po pierwsze, kryminały
Przyjemnie czytało mi się serię Viveci Sten, zaczynającą się od "Na spokojnych wodach". Fani Camilli Läckberg i innych "łagodniejszych" skandynawskich kryminałów mogą spokojnie myśleć o sięgnięciu po tę książkę.
W 2018 roku sięgnęłam też po powieści J. L. Horsta. Jego seria o Williamie Wistingu towarzyszyła mi z przerwami przez większą część roku, a kilka pozycji wciąż czeka na mojej liście. To taki autor, po którego na pewno będę sięgać w przyszłości, gdy tylko wyjdzie coś nowego. Fajerwerków może nie ma, ale towar odpowiada oczekiwaniom.
O pół stopnia wyżej oceniam kryminały Tess Gerritsen z serii o Rizzoli i Isles. W tym przypadku sięgnęłam po audiobooki, których słuchałam trochę poza kolejnością, probując za każdym razem dopasować niczym puzzle kolejność wydarzeń w życiu głównych bohaterów. Zawsze był to proces przyjemny, stanowiący świetne tło dla powstawania moich szydełkowych wyrobów.
Ostatnim autorem kryminałów, którego tu wspomnę, jest Robert Galbraith (wszyscy już wiedzą, że to pseudonim J.K. Rowling, prawda?). Nareszcie przeczytałam "Wołanie kukułki" i tak mi się spodobało, że już planuję sięgnięcie po kolejne części. Akcja jak akcja (szczerze mówiąc, dość szybko domyśliłam się, kto zabił), ale język i sposób prowadzenia narracji tak mi się spodobał, że nie ma dla mnie znaczenia czy ta książka jest kryminałem, fantasy czy reportażem (jest tym pierwszym).
Po drugie, non-fiction
W tym roku rzadko sięgałam po ten rodzaj książek. Tak naprawdę na mojej liście pojawiło się ich zaledwie kilka. Warto tu wspomnieć o "Czerwonym głodzie" Anne Applebaum. Ta książka uświadomiła, że wbrew temu co sądziłam, o głodzie na Ukrainie wiedziałam naprawdę bardzo niewiele. Książka mocna i wstrząsająca, ale należąca do tych, które trzeba i warto poznać.
"1968. Czasy nadchodzą nowe" Ewy Winnickiej to swego rodzaju przekrój przez rok 1968, widziany przez pryzmat wydarzeń i zjawisk z całego świata. Ciekawe i przystępne.
"Moja ojczyzna była pestką jabłka" to zapis rozmowy Angeliki Klammer z Hertą Müller, niemiecką pisarką i laureatką literackiej Nagrody Nobla, urodzoną w Rumunii. Do tej pory czytałam tylko jedną jej powieść, wrażenie było jednak na tyle silne, że wkrótce potem czytałam już z wypiekami na twarzy biografię Nicolae Ceaușescu. Rumunia drugiej połowy XX wieku to zdecydowanie kwestia, która mnie kręci, więc jeśli ktoś może polecić jakąś lekturę w temacie, to bardzo proszę.
Ta notka nie byłaby kompletna bez wspomnienia o "Dzieciach księży" Marty Abramowicz. Poruszająca i ważna książka, której lektura pozostawiła we mnie więcej pytań niż odpowiedzi.
Podobnie było z "Żeby umarło przede mną" Jacka Hułuba - zbiorze historii matek niepełnosprawnych dzieci, obrazujących ich codzienne życie i zmagania. To nie jest przyjemna lektura, ale zaliczam ją do najważniejszych w 2018 roku.
Pod koniec roku sięgnęłam po "Nowy rozdział" Roberta Biedronia. Książkę przeczytałam ze sporym zainteresowaniem i sympatią, bo takie też reakcje budzi we mnie sam autor. Nie wiem, czy chcę kolejnego rozdziału w jego wydaniu, ale na pewno bardzo chciałabym chcieć. :)
Po trzecie, ciekawostki
Wśród książek, którymi zauroczyłam się trochę niechcący, muszę koniecznie wymienić "Siedem sióstr" Lucindy Riley. To pierwsza część kilkutomowej sagi (pozostałych tomów jeszcze nie czytałam). Ludzie, ja nie wiem czy ta książka jest dobra i w sumie mam to gdzieś. Ja w nią tak wsiąkłam, że po skończonej lekturze chciałam lecieć do Brazylii i wcinać pomarańcze. Nawet nauczyłam się podstawowych zwrotów po portugalsku. Z tego co wiem, w następnym częściach nie ma już nic o Brazylii, a ponieważ zamierzam je przeczytać, to istnieje ryzyko, że moja lista fascynacji znacznie się wydłuży.
"Nikt nie idzie" Jakuba Małeckiego było delikatne i urocze i znalazło mokre miejsce w moich oczach. Nie wiem jak ten autor to robi, ale chyba zagwarantował sobie dożywotnio moją czytelniczą wierność.
"Śmierć Komandora" porwała mnie. Tak, wiem, że to napisał Haruki Murakami, od którego twórczości odżegnywałam się kiedyś z całych sił. Ale tym razem jestem bardzo na tak.
"Immortaliści" Chloe Benjamin wprawiło mnie w potężnego doła, z którego wychodziłam kilka dni. Dół był wielopoziomowy i zawierał w sobie zarówno tęsknotę za San Francisco i Kalifornią w ogóle, jak i strach przed życiem jako takim. Ale gdybym miała wskazać książkę przeczytaną w 2018, po którą miałabym sięgnąć ponownie, to byliby to właśnie "Immortaliści". Pięć gwiazdek na pięć.
"Białe łzy" Hari Kunzru zauroczyły mnie niesamowitym klimatem. Wybrałam je zupełnie przypadkiem, szukając jakiegoś nowego audiobooka i to był strzał w dziesiątkę.
Po czwarte, rozczarowania
"Dysforia. Przypadki mieszczan polskich" Marcina Kołodziejczyka to było rozczarowanie na całej linii. Serio, pojęcia nie mam po co ta książka jest i w jaki sposób czerpać z niej przyjemność. Nie czytajcie, jeśli nie musicie.
"Pogrzebany olbrzym" Kazuo Ishiguro przypomniał mi, że nie zawsze warto sięgać po książkę kierując się tym, że jej autor dostał Nagrodę Nobla. Oczywiście mam szczerą nadzieję, że nikt nigdy nie napisze tego samego o mojej książce, o ile kiedyś taka się ukaże ;-)
"Hashtag" Remigiusza Mroza zdołał przekroczyć bariery mojej dość szerokiej tolerancji na twórczość tego autora. Bo ja właściwie Mroza lubię - uważam, że na kogoś takiego jak najbardziej jest miejsce, gość pisze wciągające powieści z wartką akcją. Ale w przypadku "Hashtagu" non stop coś się we mnie buntowało przeciwko temu jak bardzo ta historia jest przerysowana i nieprawdopodobna. Tak mniej więcej po 30% lektury, bo zaczynało się nieźle.
________________________
Umówimy się, że poprzestanę na powyższym. Oczywiście tych przeczytanych książek było sporo więcej, a wśród nich znajdowały się zarówno lepsze, jak i gorsze pozycje. Nie ma jednak szans, bym wspomniała o wszystkich - jeśli ktoś bardzo chce, może zajrzeć do mojego profilu na Goodreads, gdzie od ponad ośmiu lat skrzętnie notuję swoją czytelniczą aktywność. Wystarczy kliknąć tutaj.
Ja zresztą nie mam nic przeciwko temu, żeby od czasu do czasu przeczytać słabą książkę. Nie zawsze mam nastrój na wybitne dzieła, a bywa, że po ciężkiej lekturze chętnie sięgam po taką, o której wiem, że będzie błaha i prosta. Może powinnam nawet napisać o takich książkach osobną notkę? Nawet jeśli tak, to pomyślę o tym w dalszej przyszłości, bo mimo wszystko nie chcę robić z tego miejsca bloga tylko książkowego. Muszę w końcu znów się za niego wziąć - opowiedzieć Wam trochę o moich snach, przygodach i co tam mi jeszcze przyjdzie do głowy.
Do przeczytania,
Agata.
Ale wiem, że dręczyłoby mnie to, spędzało sen z powiek, przypominało się podczas tych najprzyjemniejszych momentów, po pierwszych łykach wina, kiedy po ciele rozchodzi się przyjemne ciepło, po uśmiechu, który skieruję do kogoś, kto był dla mnie miły, po tym, jak otworzę długo wyczekiwaną paczkę, psując tym samym chwilę błahego szczęścia... Dobra, koniec tego ględzenia, bo to nie ma być moja książka, tylko notka o książkach napisanych przez innych ludzi, którzy sztukę pisania opanowali najwyraźniej lepiej, skoro ktoś ich wydaje i płaci im pieniądze.
178 książek to może i sporo, choć w obliczu liczby istniejących na rynku tytułów to zaledwie kropla w morzu. Szczerze mówiąc, nie wiem jakim cudem udało mi się tego tyle pochłonąć. Sporą część roku przepracowałam, czytałam wtedy w pociągach i podczas przerwy obiadowej. Słuchałam audiobooków, ale z uwagi na charakter pracy mogłam to robić jak zwykle podczas domowych porządków, szydełkowania i samotnych spacerów (choć w ostatnim przypadku przerzuciłam się raczej na Duolingo). Być może z biegiem czasu czytam coraz szybciej, być może ma tu znaczenie fakt, że paradoksalnie mając na głowie dużo obowiązków łatwiej mi się zorganizować - upycham wtedy różne dzienne zajęcia w 24 godziny niczym klocki w tetrisie i nagle okazuje się, że się da. Uparcie twierdzę, że najwięcej czytałam na studiach, kiedy program wymagał ode mnie przyswojenia treści pokaźnej listy lektur, a życie - pracy i spotkań towarzyskich. Najważniejsze jest pewnie to, że czytać po prostu lubię, dlatego upycham to czytanie gdzie tylko się da, nawet jeśli czasem mówimy tylko o jednej czy dwóch stronach tekstu.
Dość usprawiedliwień, tylko winni się tłumaczą.
Po pierwsze, kryminały
Przyjemnie czytało mi się serię Viveci Sten, zaczynającą się od "Na spokojnych wodach". Fani Camilli Läckberg i innych "łagodniejszych" skandynawskich kryminałów mogą spokojnie myśleć o sięgnięciu po tę książkę.
W 2018 roku sięgnęłam też po powieści J. L. Horsta. Jego seria o Williamie Wistingu towarzyszyła mi z przerwami przez większą część roku, a kilka pozycji wciąż czeka na mojej liście. To taki autor, po którego na pewno będę sięgać w przyszłości, gdy tylko wyjdzie coś nowego. Fajerwerków może nie ma, ale towar odpowiada oczekiwaniom.
O pół stopnia wyżej oceniam kryminały Tess Gerritsen z serii o Rizzoli i Isles. W tym przypadku sięgnęłam po audiobooki, których słuchałam trochę poza kolejnością, probując za każdym razem dopasować niczym puzzle kolejność wydarzeń w życiu głównych bohaterów. Zawsze był to proces przyjemny, stanowiący świetne tło dla powstawania moich szydełkowych wyrobów.
Ostatnim autorem kryminałów, którego tu wspomnę, jest Robert Galbraith (wszyscy już wiedzą, że to pseudonim J.K. Rowling, prawda?). Nareszcie przeczytałam "Wołanie kukułki" i tak mi się spodobało, że już planuję sięgnięcie po kolejne części. Akcja jak akcja (szczerze mówiąc, dość szybko domyśliłam się, kto zabił), ale język i sposób prowadzenia narracji tak mi się spodobał, że nie ma dla mnie znaczenia czy ta książka jest kryminałem, fantasy czy reportażem (jest tym pierwszym).
Po drugie, non-fiction
W tym roku rzadko sięgałam po ten rodzaj książek. Tak naprawdę na mojej liście pojawiło się ich zaledwie kilka. Warto tu wspomnieć o "Czerwonym głodzie" Anne Applebaum. Ta książka uświadomiła, że wbrew temu co sądziłam, o głodzie na Ukrainie wiedziałam naprawdę bardzo niewiele. Książka mocna i wstrząsająca, ale należąca do tych, które trzeba i warto poznać.
"1968. Czasy nadchodzą nowe" Ewy Winnickiej to swego rodzaju przekrój przez rok 1968, widziany przez pryzmat wydarzeń i zjawisk z całego świata. Ciekawe i przystępne.
"Moja ojczyzna była pestką jabłka" to zapis rozmowy Angeliki Klammer z Hertą Müller, niemiecką pisarką i laureatką literackiej Nagrody Nobla, urodzoną w Rumunii. Do tej pory czytałam tylko jedną jej powieść, wrażenie było jednak na tyle silne, że wkrótce potem czytałam już z wypiekami na twarzy biografię Nicolae Ceaușescu. Rumunia drugiej połowy XX wieku to zdecydowanie kwestia, która mnie kręci, więc jeśli ktoś może polecić jakąś lekturę w temacie, to bardzo proszę.
Ta notka nie byłaby kompletna bez wspomnienia o "Dzieciach księży" Marty Abramowicz. Poruszająca i ważna książka, której lektura pozostawiła we mnie więcej pytań niż odpowiedzi.
Podobnie było z "Żeby umarło przede mną" Jacka Hułuba - zbiorze historii matek niepełnosprawnych dzieci, obrazujących ich codzienne życie i zmagania. To nie jest przyjemna lektura, ale zaliczam ją do najważniejszych w 2018 roku.
Pod koniec roku sięgnęłam po "Nowy rozdział" Roberta Biedronia. Książkę przeczytałam ze sporym zainteresowaniem i sympatią, bo takie też reakcje budzi we mnie sam autor. Nie wiem, czy chcę kolejnego rozdziału w jego wydaniu, ale na pewno bardzo chciałabym chcieć. :)
Po trzecie, ciekawostki
Wśród książek, którymi zauroczyłam się trochę niechcący, muszę koniecznie wymienić "Siedem sióstr" Lucindy Riley. To pierwsza część kilkutomowej sagi (pozostałych tomów jeszcze nie czytałam). Ludzie, ja nie wiem czy ta książka jest dobra i w sumie mam to gdzieś. Ja w nią tak wsiąkłam, że po skończonej lekturze chciałam lecieć do Brazylii i wcinać pomarańcze. Nawet nauczyłam się podstawowych zwrotów po portugalsku. Z tego co wiem, w następnym częściach nie ma już nic o Brazylii, a ponieważ zamierzam je przeczytać, to istnieje ryzyko, że moja lista fascynacji znacznie się wydłuży.
"Nikt nie idzie" Jakuba Małeckiego było delikatne i urocze i znalazło mokre miejsce w moich oczach. Nie wiem jak ten autor to robi, ale chyba zagwarantował sobie dożywotnio moją czytelniczą wierność.
"Śmierć Komandora" porwała mnie. Tak, wiem, że to napisał Haruki Murakami, od którego twórczości odżegnywałam się kiedyś z całych sił. Ale tym razem jestem bardzo na tak.
"Immortaliści" Chloe Benjamin wprawiło mnie w potężnego doła, z którego wychodziłam kilka dni. Dół był wielopoziomowy i zawierał w sobie zarówno tęsknotę za San Francisco i Kalifornią w ogóle, jak i strach przed życiem jako takim. Ale gdybym miała wskazać książkę przeczytaną w 2018, po którą miałabym sięgnąć ponownie, to byliby to właśnie "Immortaliści". Pięć gwiazdek na pięć.
"Białe łzy" Hari Kunzru zauroczyły mnie niesamowitym klimatem. Wybrałam je zupełnie przypadkiem, szukając jakiegoś nowego audiobooka i to był strzał w dziesiątkę.
Po czwarte, rozczarowania
"Dysforia. Przypadki mieszczan polskich" Marcina Kołodziejczyka to było rozczarowanie na całej linii. Serio, pojęcia nie mam po co ta książka jest i w jaki sposób czerpać z niej przyjemność. Nie czytajcie, jeśli nie musicie.
"Pogrzebany olbrzym" Kazuo Ishiguro przypomniał mi, że nie zawsze warto sięgać po książkę kierując się tym, że jej autor dostał Nagrodę Nobla. Oczywiście mam szczerą nadzieję, że nikt nigdy nie napisze tego samego o mojej książce, o ile kiedyś taka się ukaże ;-)
"Hashtag" Remigiusza Mroza zdołał przekroczyć bariery mojej dość szerokiej tolerancji na twórczość tego autora. Bo ja właściwie Mroza lubię - uważam, że na kogoś takiego jak najbardziej jest miejsce, gość pisze wciągające powieści z wartką akcją. Ale w przypadku "Hashtagu" non stop coś się we mnie buntowało przeciwko temu jak bardzo ta historia jest przerysowana i nieprawdopodobna. Tak mniej więcej po 30% lektury, bo zaczynało się nieźle.
________________________
Umówimy się, że poprzestanę na powyższym. Oczywiście tych przeczytanych książek było sporo więcej, a wśród nich znajdowały się zarówno lepsze, jak i gorsze pozycje. Nie ma jednak szans, bym wspomniała o wszystkich - jeśli ktoś bardzo chce, może zajrzeć do mojego profilu na Goodreads, gdzie od ponad ośmiu lat skrzętnie notuję swoją czytelniczą aktywność. Wystarczy kliknąć tutaj.
Ja zresztą nie mam nic przeciwko temu, żeby od czasu do czasu przeczytać słabą książkę. Nie zawsze mam nastrój na wybitne dzieła, a bywa, że po ciężkiej lekturze chętnie sięgam po taką, o której wiem, że będzie błaha i prosta. Może powinnam nawet napisać o takich książkach osobną notkę? Nawet jeśli tak, to pomyślę o tym w dalszej przyszłości, bo mimo wszystko nie chcę robić z tego miejsca bloga tylko książkowego. Muszę w końcu znów się za niego wziąć - opowiedzieć Wam trochę o moich snach, przygodach i co tam mi jeszcze przyjdzie do głowy.
Do przeczytania,
Agata.
"Rumunia drugiej połowy XX wieku to zdecydowanie kwestia, która mnie kręci, więc jeśli ktoś może polecić jakąś lekturę w temacie, to bardzo proszę." Poszukam tytułu, czytałam w zeszłym roku coś, co spełnia to kryterium.
OdpowiedzUsuń