Naprawdę nie pisałam od lipca? Aż trudno mi w to uwierzyć, zwłaszcza że blog cały czas gdzieś tam istniał w zagłębieniach mojej świadomości.
Notki podsumowującej kończący się rok nie mogłoby jednak zabraknąć. Zwłaszcza, że 2018 był dla mnie niczym jakieś tornado. Które, mam nadzieję, już przeszło. Bo chociaż w ostatnich miesiącach zdarzyło się sporo dobrego, to były i takie zdarzenia, których zdecydowanie nie chcę przeżywać ponownie.
Co zatem się działo?
Notki podsumowującej kończący się rok nie mogłoby jednak zabraknąć. Zwłaszcza, że 2018 był dla mnie niczym jakieś tornado. Które, mam nadzieję, już przeszło. Bo chociaż w ostatnich miesiącach zdarzyło się sporo dobrego, to były i takie zdarzenia, których zdecydowanie nie chcę przeżywać ponownie.
Co zatem się działo?
- Odwiedziłam Kalifornię. Bilet kupiłam spontanicznie, a swój udział w podjęciu błyskawicznej decyzji zdecydowanie miało wino. Spędziłam w Dolinie Krzemowej pewien styczniowy tydzień - i był to jeden z najlepszych tygodni w 2018 roku. The Eagles mają rację - Kalifornii nie da się opuścić. Jadąc samochodem koleżanki z lotniska w San Francisco czułam się tak, jakbym nigdy nie wyjechała. Wszystko było tak bardzo znajome i swojskie, aż trudno było uwierzyć w to, że mój dom i rodzina są na drugim końcu świata.
- Przeczytałam 178 książek. Jak już odchoruję sylwestra, napiszę o tym osobną notkę ;)
- Przebiegłam swoje pierwsze 10km. Kto zna mnie od dawna, ten wie, że z bieganiem byłam zawsze na bakier - tym bardziej więc jestem z siebie dumna. Niestety, owe 10 kilometrów zamiast nakręcić mnie na nowe wyzwania sprawiły, że bieganie zaczęłam stopniowo zarzucać.
- Odważyłam się odwiedzić okulistę. Mój wzrok się nie pogarsza. Patrzę na świat przez szkła o magicznym numerze bliskim -11, wiec to naprawdę dobra wiadomość.
- Sporą część roku spędziłam w pomarańczowym biurze HubSpota. Ta praca bardzo dużo mi powiedziała o tym, czego chcę i czego nie chcę. To temat wart przestrzeni osobnego bloga, ale nie chcę skupiać się na złych emocjach. Było ciekawie i na pewno nie żałuję.
- Pod koniec roku zaczęłam trochę wracać do pisania. Idzie mi to różnie - raz lepiej, raz gorzej, ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że brakuje mi w tym pisaniu tego "czegoś". Może piszę nie o tym, o czym powinnam?
- To trochę dziwne, ale miałam naprawdę mało ciekawych snów.
- Spędziłam cudowny weekend w Warszawie, w towarzystwie cudownych kobiet. Było morze rozmów, wyznań i alkoholu. Chcę więcej.
- Wyprodukowałam całe stosy szali, chust i czapek. Wszystko na szydełku.
- Uzależniłam się od Duolingo. Potrzebuję klona, żeby używać tego tyle, ile bym chciała.
- Przetrwałam atak Bestii ze Wschodu, która najechała Irlandię jakoś marcu. Ostatni raz takie ilości śniegu widziałam w 2010 roku w Warszawie.
- Z tego świata odeszły dwie bliskie mi osoby. W jakiś sposób świat wydał mi się potem jakiś bardziej kruchy, do tego stopnia, że zaczęło mnie to przerażać. Wiem, że pewne rzeczy są nieuniknione i następują prędzej czy później. Czasem może nawet lepiej jest, jeśli nastąpią wcześniej. Ale to są właśnie te rzeczy, których wolałabym już nie przeżywać.
Za kilka godzin zacznie się 2019 rok, a ja mam tym razem kilka noworocznych postanowień. Więcej pisać (również tu). Robić zdjęcia. Więcej sypiać. Pić mniej wina. Nadal czytać. Biegać. Podróżować. Szydełkować. Poodchudzać się (jak zwykle w nowym roku). Iść na wybory. Nauczyć się w końcu swobodnie obsługiwać pada do PlayStation4.
Szczęśliwego Nowego Roku!