poniedziałek, 2 października 2017

Nawiedzony sąsiad, czyli moja druga najstraszniejsza przygoda w USA

Moja druga najstraszniejsza przygoda w Kalifornii miała miejsce w tym samym roku, co pierwsza, choć nieco wcześniej. Był początek roku, we mnie rosły bliźniaki co było zresztą już doskonale widoczne, ja zaś przeżywałam prawdziwą manię jedzenia zupy serowo-brokułowej.

Miałam na nią ochotę właściwie 24 godziny na dobę. Na szczęście podawano ją w pobliskiej knajpie, takiej, do której dało się dotrzeć bez wsiadania do samochodu, znajdowała się bowiem tuż obok apartamentowca, w którym wtedy miesz
kaliśmy. Regularnie zatem wynosiłam na dwóch spuchniętych  nogach swoje coraz bardziej puchnące ciało w kierunku wyczekiwanej uczty dla podniebienia. Spacer już wtedy był trochę skomplikowany, idąc przypominałam zapewne pingwina i nawet przyszło mi do głowy, że zamiast kombinować z tymi spacerami i jeszcze wydawać pieniądze, powinnam raczej gotować sobie tę cholerną zupę w domu, wtedy mogłabym mieć ją w ilościach hurtowych, bez ograniczania się do niewielkiej miseczki - niestety, zupa brokułowo-serowa okazała się być jedną z potraw, które absolutnie nie chciały mi się udać, ser zbijał się i nie chciał przemienić w delikatną, lekko słonawą zawiesinę.

Chodziłam zatem na tę swoją zupę, pochłaniałam ją, czytając lepszą lub gorszą książkę, a potem wracałam do domowego zacisza. Tak samo było i tym razem - szłam klikając w smartfona, gdy nagle zauważyłam, że idący koło mnie człowiek zrównuje ze mną krok. Pierwsza myśl, jaka przyszła i do głowy, była taka, że przez nieuwagę jakoś zaszłam mu drogę i on właśnie próbuje mnie minąć, zwolniłam zatem znacznie, czekając, aż przejdzie obok. Gdy to nie nastąpiło, spojrzałam na idącego obok faceta, który ni stąd ni zowąd zapytał:
- All you all right?

Trochę zdębiałam. Fakt, mogłam nie wyglądać na okaz sił witalnych, ciąża bliźniacza jest lekko męcząca, poza tym dopadła mnie anemia i męczył ból kręgosłupa, ale na swój sposób byłam do tego przyzwyczajona i nie wydaje mi się, żebym sprawiała wrażenie kogoś kto może np. zemdleć. Z drugiej jednak strony facet mógł po prostu być troskliwy, może sam miał żonę albo siostrę w ciąży (był mniej więcej w moim wieku), albo jakieś złe doświadczenia. Zapewniłam go zatem, że wszystko jest w jak najlepszym porządku i ruszyłam dalej przed siebie.

Facet też ruszył przed siebie, problem polegał jednak na tym, że najwyraźniej zmierzał w tym samym kierunku. Okazało się bowiem, że mieszkał w tym samym apartamentowcu - kiedy doszliśmy do bramy, otworzył ją swoim dyngsem, a potem szedł wraz ze mną przez ciemne korytarze. W tym czasie zdążył mnie zapytać:
- skąd jestem,
- jakimi językami mówię,
- czy mój mąż się cieszy z ciąży

...i o kilka innych rzeczy, oraz powiedzieć:
- że pracuje w PayPalu
- że jego dziewczyna mówi po angielsku, francusku i jeszcze w jakimś języku
- że nasz apartamentowiec jest super

...i kilka innych rzeczy. Był to trochę dziwny potok informacji jak na kogoś, kogo "znałam" od trzech minut, ale naprawdę przestraszyłam się, kiedy facet podszedł ze mną pod drzwi naszego mieszkania. Zapytał, czy jestem pewna że nic mi nie będzie, a kiedy zwróciłam się w kierunku drzwi, objął mnie na pożegnanie.

Wpadłam do środka, zamknęłam drzwi na klucz, przypominając sobie jednocześnie teorię znajomego, w myśl której włamywać się do kalifornijskiego domu czy mieszkania należy przez ścianę, a nie przez drzwi, bo drzwi akurat są w miarę solidne, natomiast ściana to taka byle jaka sklejka. Siadłam do komputera i spuchniętymi palcami wystukałam kilka spanikowanych wiadomości do D. Wszystko to było kompletnie absurdalnie - facet nie zrobił w sumie nic złego (poza naruszeniem mojego "bąbla", jak nazywa to moje sześcioletnie dziecko), ale to akurat mogło mieć jakieś uzasadnienie i wynikać np. z wychowania czy różnic kulturowych. Całość jednak była dziwna i niepokojąca.

I wtedy zadzwonił dzwonek do drzwi, a ja cała zdrętwiałam.

Oczywiście najprostsze wyjaśnienie było takie, że dzwoni listonosz. W ciąży przeżywałam prawdziwą manię tworzenia biżuterii i non stop przychodziły do mnie jakieś paczki z koralikami. Odczekałam chwilę i podeszłam do drzwi. Wyjrzałam przez wizjer i zauważyłam znajomą sylwetkę mojego nowego znajomego, znikającą za rogiem korytarza.

No i teraz byłam już nieźle przestraszona. A ponieważ wyobraźnia działa u mnie zwykle na wysokich obrotach, przez kilka kolejnych tygodni nie chodziłam już na zupę brokułową, a w torebce nosiłam nóż.

Nic się jednak nie działo - nikt dziwny nie dzwonił do moich drzwi, nikt mnie nie zaczepiał. Oczywiście co jakiś czas myślałam o tym wszystkim - coraz bardziej prawdopodobna wydawała mi się teoria, zgodnie z którą facet miał jakąś obsesję na punkcie bab w ciąży. Samotny nie był, mówił przecież że ma dziewczynę, zdaje się też, że mieszkanie wynajmował wspólnie  kolegą. Po jakimś czasie uspokoiłam się, wyjęłam nóż z torebki (noszenie go tam też nie było super bezpieczne) i powoli zaczęłam zapominać o sprawie.

Pewnego dnia dzwonek do drzwi zadźwięczał ponownie. Nawet nie przyszło mi do głowy, że to może być tamten człowiek - minęło za dużo czasu. Otworzyłam więc bez namysłu i oto miałam go przed sobą, stojącego z niewielkim szmacianym pakunkiem w ręku. Gość zaczął mi tłumaczyć, że mają jakąś akcję w mieszkaniu, jakąś dezinsektyzację czy coś w tym stylu i muszą wynieść swoje rzeczy, on właśnie wynosi do znajomego laptopa i jakiś inny sprzęt (pokazał mi swój wypchany plecak), ale chciał zapytać czy nie mogłabym mu przechować tej paczki, którą trzymał.

Patrzyłam na niego niepewnie, bo w ogóle mi się to nie podobało. Facet musiał to zauważyć, bo zaczął zapewniać, że w tym pakunku niczego takiego nie ma, on mi zresztą zaraz wszystko pokaże - ot, strój na siłownię, wyjaśniał, pokazując mi jakąś zwiniętą koszulkę i spodenki. Pojęcia nie mam, dlaczego kolega mógł mu przechować laptopa, ale koszulki i spodenek już nie. Wiem, że prawdopodobnie w ogóle nie powinnam brać od niego tej paczki, ale z drugiej strony bałam się tego nie zrobić. Kiedy już ją przyjęłam, gość chciał jeszcze się umówić na jej odbiór - najchętniej za kilka godzin. Powiedziałam, że za kilka godzin to absolutnie nie będzie mnie w domu (miałam zamiar być, ale postanowiłam zmienić plany i trzymać się jak najdalej od tego miejsca przez kolejne godziny) i podałam godzinę wieczorną, żeby być pewną iż D. będzie już wtedy w domu.

Nigdy więcej nie widziałam tego człowieka, bo wieczorem paczkę oddał mu mój mąż. I do tej pory nie wiem o co w tym wszystkim chodziło. Wrażenia D. były podobne jak moje - z gościem zdawało się być wszystko w porządku, choć robił dziwne rzeczy. Nie aż tak dziwne jednak, żeby dało się do czegoś jakoś konkretnie przyczepić. Podryw mocno ciężarnej baby na zawiniątko ze strojem gimnastycznym wydaje się dość zaawansowaną teorią.

Kilka miesięcy później wynajęliśmy inne lokum, choć nie ze strachu przed sąsiadem. Jakoś po tym, gdy D. przekazał mu paczuszkę moje nerwy zdołały się uspokoić.

A Wy coś z tego rozumiecie?:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz