Podobno dziś jest ostatni dzień tego roku. Podobno, bo jakoś w ogóle tego nie czuję. Dzieciaki jeszcze nie są na tym etapie, by rozumieć ideę zakończenia roku, a mnie chyba dzieli jeszcze za wiele godzin i zwykłych, codziennych planów od założenia imprezowej sukienki. Tak czy siak, tradycji musi stać się zadość i wypada napisać notkę podsumowującą 2014.
Ten rok sporo namieszał w moim codziennym życiu. Przede wszystkim z rodziny 2+1 staliśmy się nagle rodziną wielodzietną. Bardzo mnie to zaskoczyło, w życiu nie przyszłoby mi do głowy, że trójka dzieci to już "wiele". Pamiętam z dzieciństwa, że wiele moich koleżanek i kolegów miało trójkę albo i więcej rodzeństwa. Nie żeby to miało dla mnie jakieś znaczenie. Ot, trafiły się bliźniaki i jest fajnie. Mogłabym Wam o tym poopowiadać, ale ponieważ głęboko wierzę, że dzieci są interesujące przede wszystkim dla swoich rodziców i ewentualnie jeszcze kilku członków rodziny, to oszczędzę Wam wywodów rozentuzjazmowanej matki. Wspomnę tylko, że łapię agresora za każdym razem gdy kolejna osoba pyta mnie czy w ogóle daję radę spać przy 3 dzieci. Tak, daję. Śpię o wiele więcej niż na studiach. Starość nie radość, nie wiem jak kiedyś funkcjonowałam przy czterech godzinach snu na dobę.
A co poza tym?
- nauczyłam się jeździć minivanem (nie chciałam, ale musiałam)
- spędziłam mnóstwo godzin grając w Cywilizację V (wiecie jak rewelacyjnie czyta się przy tym książki?)
- zaliczyliśmy kolejną przeprowadzkę. Teraz mam taki widok z okna, który od biedy mógłby uchodzić za europejski. W każdym razie nie ma palm.
- zapisałam się do kolejnego klubu książkowego. Tylko że jeszcze nie udało mi się wziąć w nim czynnego udziału. Ale ten klub działa dopiero od grudnia.
- przeżyłam ulewę dekady, przed którą straszono nas kilka ładnych dni m.in. w mailach wysylanych przez policję. Rozdawano worki z piaskiem i wydano całą masę zaleceń. Gdyby ktoś z Was był ciekawy: ulewa dekady to taki polski listopad. Trochę ironizuję, bo ze zdjęć, które widziałam w Internecie wynika, że tu i ówdzie faktycznie coś tam podtopiło, ale i tak trochę się z tego zamieszania nabijaliśmy.
- zaliczyliśmy pierwszą wycieczkę z trójką dzieci. Była to tylko trzydniowa wyprawa, ale już w styczniu planujemy pobić ten rekord i wybrać się na porządne wakacje.
- poznałam dużo fajnych osób, z innymi zacieśniłam kontakty. Mam na myśli znajomości w realu, bo te podtrzymywane przez Internet mają się jakby gorzej. Pewnie ma z tym coś wspólnego fakt, że praktycznie nie siedzę przy komputerze, pomijając granie w Cywilizację. Dlatego tak na wszelki wypadek wszystkich, z którymi kiedyś klikałam dużo, a teraz klikam mało, bardzo przepraszam. I tak Was lubię :)
- przeczytałam 121 książek, o czym za kilka dni napiszę osobną notkę.
Jak widzicie, piszę chaotycznie i bez zaangażowania. Kalendarz chyba mnie okłamuje i rok się dzisiaj nie skończy. Ale tak na wszelki wypadek (bo przecież mogę nie mieć racji): Szczęśliwego Nowego Roku!
Ten rok sporo namieszał w moim codziennym życiu. Przede wszystkim z rodziny 2+1 staliśmy się nagle rodziną wielodzietną. Bardzo mnie to zaskoczyło, w życiu nie przyszłoby mi do głowy, że trójka dzieci to już "wiele". Pamiętam z dzieciństwa, że wiele moich koleżanek i kolegów miało trójkę albo i więcej rodzeństwa. Nie żeby to miało dla mnie jakieś znaczenie. Ot, trafiły się bliźniaki i jest fajnie. Mogłabym Wam o tym poopowiadać, ale ponieważ głęboko wierzę, że dzieci są interesujące przede wszystkim dla swoich rodziców i ewentualnie jeszcze kilku członków rodziny, to oszczędzę Wam wywodów rozentuzjazmowanej matki. Wspomnę tylko, że łapię agresora za każdym razem gdy kolejna osoba pyta mnie czy w ogóle daję radę spać przy 3 dzieci. Tak, daję. Śpię o wiele więcej niż na studiach. Starość nie radość, nie wiem jak kiedyś funkcjonowałam przy czterech godzinach snu na dobę.
A co poza tym?
- nauczyłam się jeździć minivanem (nie chciałam, ale musiałam)
- spędziłam mnóstwo godzin grając w Cywilizację V (wiecie jak rewelacyjnie czyta się przy tym książki?)
- zaliczyliśmy kolejną przeprowadzkę. Teraz mam taki widok z okna, który od biedy mógłby uchodzić za europejski. W każdym razie nie ma palm.
- zapisałam się do kolejnego klubu książkowego. Tylko że jeszcze nie udało mi się wziąć w nim czynnego udziału. Ale ten klub działa dopiero od grudnia.
- przeżyłam ulewę dekady, przed którą straszono nas kilka ładnych dni m.in. w mailach wysylanych przez policję. Rozdawano worki z piaskiem i wydano całą masę zaleceń. Gdyby ktoś z Was był ciekawy: ulewa dekady to taki polski listopad. Trochę ironizuję, bo ze zdjęć, które widziałam w Internecie wynika, że tu i ówdzie faktycznie coś tam podtopiło, ale i tak trochę się z tego zamieszania nabijaliśmy.
- zaliczyliśmy pierwszą wycieczkę z trójką dzieci. Była to tylko trzydniowa wyprawa, ale już w styczniu planujemy pobić ten rekord i wybrać się na porządne wakacje.
- poznałam dużo fajnych osób, z innymi zacieśniłam kontakty. Mam na myśli znajomości w realu, bo te podtrzymywane przez Internet mają się jakby gorzej. Pewnie ma z tym coś wspólnego fakt, że praktycznie nie siedzę przy komputerze, pomijając granie w Cywilizację. Dlatego tak na wszelki wypadek wszystkich, z którymi kiedyś klikałam dużo, a teraz klikam mało, bardzo przepraszam. I tak Was lubię :)
- przeczytałam 121 książek, o czym za kilka dni napiszę osobną notkę.
Jak widzicie, piszę chaotycznie i bez zaangażowania. Kalendarz chyba mnie okłamuje i rok się dzisiaj nie skończy. Ale tak na wszelki wypadek (bo przecież mogę nie mieć racji): Szczęśliwego Nowego Roku!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz