Pewnej soboty wraz z koleżankami postanowiłyśmy wybrać się do Chorwacji. Miała to być jednodniowa wycieczka samochodem. Ponieważ Chorwacja jest nieco daleko od Stanów i taka podróż w tak krótkim czasie (oraz takim a nie innym środku lokomocji) wydawała się mało realna, postanowiłyśmy za punkt startowy wybrać Szwajcarię. Obliczyłyśmy, że jeśli ograniczymy się do bardzo krótkich postojów, obliczonych tylko na to, by wymieniać się za kółkiem, powinnyśmy dotrzeć do miejsca przeznaczenia w ciągu czterech godzin.
Co prawda była to sobota i miałam pod opieką Emilkę, postanowiłam jednak wyjątkowo wysłać ją tego dnia do przedszkola. Powinnam zdążyć wrócić na tyle wcześnie, żebym mogła ją jeszcze odebrać. Przygotowując się do wycieczki przypominałam sobie, że powinnam zapakować jej coś do jedzenia. Jak to jednak bywa, szał pakowania pochłonął mnie tak bardzo, że o jedzeniu dla dziecka zwyczajnie zapomniałam.
- Trudno - powiedziałam sobie. - Zadzwonię potem do rodziców i zapytam ich, czy nie podrzuciliby do przedszkola jakiegoś lunchu. W końcu to tylko dzisiaj!
W drodze do Chorwacji zajechałyśmy do sklepu po jakieś drobne, wyjazdowe sprawunki. Parkując, zauważyłymy grupę trzech młodzieńców, intensywnie się nam przyglądających. Kobiecy instynkt podpowiedział nam od razu, że obserwujący nas osobnicy należą do tzw. upierdliwych podrywaczy, którzy zapewne zaraz się nas uczepią, sławiąc nasze walory zewnętrzne - a wszystko po to, żebyśmy zapłaciły za ich zakupy.
I rzeczywiście - młodociani panowie weszli do sklepu za nami i z miejsca przystąpili do działania. Trochę się wystraszyłam - dobrze wiedziałam, że tacy jak oni potrafią być nie tylko upierdliwi, ale również groźni, kiedy odmówi im się tego, o co się starają (czyli całusa i zapłacenia za torbę ich zakupów spożywczych). Niewiele myśląc, zwabiłam ich do pomieszczenia znajdującego się na tyłach sklepu. Było to coś w rodzaju wielkiej chłodni, o temperaturze bliższej tej w zamrażalniku niż w lodówce. Zwabiłam, uciekłam i zasunęłam skobel. Z jakiegoś powodu wiedziałam, że właściciel tego przybytku nie wypuści młodzieńców, o ile sama tego nie zrobię.
Zataczając się ze śmiechu, dumne z własnego sprytu, wróciłyśmy z koleżankami do samochodu i spokojne ruszyłyśmy do Chorwacji. No, może nie do końca spokojne. Gdzieś w środku niepokoiła mnie sprawa zamkniętych chłopaków. Może coś im się w tej chłodni stanie? A nawet jeśli nie, to po wyjściu z niej mogą chcieć się na nas mścić.
Nastroje powoli opadały. Do Chorwacji dojechałyśmy sprawnie, ale spędziłyśmy tam zaledwie chwilę - ot, piknik na plaży. Zadzwoniłam szybko do rodziców (miałam przy sobie komputer ze Skype, a na chorwackiej plaży było bardzo dobre WiFi). Powiedziałam im, że zapomniałam dać Emilce obiad do przedszkola i martwię się o to, że teraz siedzi tam głodna.
- Dziecko, my tu mamy inną strefę czasową - powiedziała znużonym głosem mama. - Jest już wieczór. Nawet jeśli Emilka nie miała obiadu, to jest już z nami w domu i dostała kolację. Tak więc wszystko jest w porządku.
Uspokojona szybko rozgrzeszyłam się ze swojego porannego roztrzepania i dołączyłam znów do koleżanek. Zjadłyśmy jeszcze razem opakowanie "Piegusków' i ruszyłyśmy w drogę powrotną.
Postanowiłyśmy zajechać do sklepu. Nasłuchując i obserwując okna zorientowałyśmy się od razu, że chłopcy nadal są w środku. Jedna z koleżanek wzięła mnie na stronę i powiedziała:
- Zrobiłyśmy rzecz straszną. Wolałabym cofnąć czas i tego nie robić, bo wiem, że za to zapłacimy, my i nasze rodziny. Może nie od razu, ale wiem, że będziemy tego żałować jeszcze za dwadzieścia lat.
Powiedziała to takim tonem, jakby była postacią żywcem wziętą z którejś z powieści Kinga. Nie wiem, czemu tak pomyślałam, ale potem wielokrotnie chciałam ją o to zagadnąć - może taka postać i książka naprawdę istniały? Wtedy chciałabym ją przeczytać, choćby po to, by ustalić, co takiego mnie czeka za zamknięcie kilku chłopaków w chłodni.
Na próbę poruszyłam klamką drzwi prowadzących do sklepowego więzienia. Słowo daję, nie chciałam otwierać tych drzwi, a tak delikatny ruch nie miał prawa ich odblokować. Ale jakimś cudem skobel zeskoczył, a ze środka wybiegli wściekli chłopcy, od razu kierując się w stronę kuchni. Wiedziałam, że sięgną tam po noże, przy pomocy których będą chcieli dokonać swojej zemsty. Miałyśmy maksymalnie minutę na to, by jakoś się z nimi dogadać. Bałam się jak nigdy przedtem - byłam w zaawansowanej ciąży i oczyma wyobraźni widziałam, jak nasi więźniowie próbują przebić nożem mój brzuch, a ja się odwracam plecami, żeby z dwojga złego oberwać z tamtej strony.
Zaczęłyśmy od głośnych, żałosnych przeprosin. To był impuls, tłumaczyłyśmy im. Spieszyło się nam do Chorwacji, nie miałyśmy czasu na ich grę. Głupio zrobiłyśmy, fakt, ale teraz już tego nie odkręcimy. Rozumiemy, że są wściekli. Naprawdę - bardzo, bardzo przepraszamy.
O dziwo, nasze jękliwe błagania ofiar przyniosły skutek. Chłopcy byli wściekli, ale odłożyli noże. Nawet chwilę z nami pogawędzili. Uprzedzili jednak, że cała sprawa nie rozejdzie się tak po prostu po kościach.
- Siedząc w chłodni nie mieliśmy co robić, więc malowaliśmy węglem po ścianach. Będziecie musiały za to zapłacić właścicielowi.
Zgodziłyśmy się natychmiast. Po chwili wszyscy poszliśmy do domów.
Kilka dni później zadzwoniła do mnie jedna z biorących w całej sprawie udział koleżanek.
- Słuchaj, wiesz że ci chłopcy mają zespół muzyczny? Pomyślałam, że mogłybyśmy im jakoś wynagrodzić tę całą sprawę. Zarejestrowałam ich w takiej jednej fundacji i teraz ludzie będą mogli przeznaczać na nich 1% podatku.
W ostatniej scenie snu, którą pamiętam, trzymałam w dłoniach gazetę, która na jednej ze stron zachęcała do przekazania pieniędzy na działania młodego zespołu. Potem była już jak najbardziej realna Emilka, stojąca nad moim łóżkiem i domagająca się śniadania.
----------------------------
Powyższa historia to opis mojego snu. Co prawda występowały w niej postaci realne (koleżanki, rodzice, Emilka), jednak wydarzenia nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Nigdy nawet nie byłam w Chorwacji. Piszę o tym na wszelki wypadek, bowiem po mojej notce o śnie, w którym przeprowadziliśmy się do Utah (link) całkiem sporo osób myślało, że to tak na serio. ;-)
Co prawda była to sobota i miałam pod opieką Emilkę, postanowiłam jednak wyjątkowo wysłać ją tego dnia do przedszkola. Powinnam zdążyć wrócić na tyle wcześnie, żebym mogła ją jeszcze odebrać. Przygotowując się do wycieczki przypominałam sobie, że powinnam zapakować jej coś do jedzenia. Jak to jednak bywa, szał pakowania pochłonął mnie tak bardzo, że o jedzeniu dla dziecka zwyczajnie zapomniałam.
- Trudno - powiedziałam sobie. - Zadzwonię potem do rodziców i zapytam ich, czy nie podrzuciliby do przedszkola jakiegoś lunchu. W końcu to tylko dzisiaj!
W drodze do Chorwacji zajechałyśmy do sklepu po jakieś drobne, wyjazdowe sprawunki. Parkując, zauważyłymy grupę trzech młodzieńców, intensywnie się nam przyglądających. Kobiecy instynkt podpowiedział nam od razu, że obserwujący nas osobnicy należą do tzw. upierdliwych podrywaczy, którzy zapewne zaraz się nas uczepią, sławiąc nasze walory zewnętrzne - a wszystko po to, żebyśmy zapłaciły za ich zakupy.
I rzeczywiście - młodociani panowie weszli do sklepu za nami i z miejsca przystąpili do działania. Trochę się wystraszyłam - dobrze wiedziałam, że tacy jak oni potrafią być nie tylko upierdliwi, ale również groźni, kiedy odmówi im się tego, o co się starają (czyli całusa i zapłacenia za torbę ich zakupów spożywczych). Niewiele myśląc, zwabiłam ich do pomieszczenia znajdującego się na tyłach sklepu. Było to coś w rodzaju wielkiej chłodni, o temperaturze bliższej tej w zamrażalniku niż w lodówce. Zwabiłam, uciekłam i zasunęłam skobel. Z jakiegoś powodu wiedziałam, że właściciel tego przybytku nie wypuści młodzieńców, o ile sama tego nie zrobię.
Zataczając się ze śmiechu, dumne z własnego sprytu, wróciłyśmy z koleżankami do samochodu i spokojne ruszyłyśmy do Chorwacji. No, może nie do końca spokojne. Gdzieś w środku niepokoiła mnie sprawa zamkniętych chłopaków. Może coś im się w tej chłodni stanie? A nawet jeśli nie, to po wyjściu z niej mogą chcieć się na nas mścić.
Nastroje powoli opadały. Do Chorwacji dojechałyśmy sprawnie, ale spędziłyśmy tam zaledwie chwilę - ot, piknik na plaży. Zadzwoniłam szybko do rodziców (miałam przy sobie komputer ze Skype, a na chorwackiej plaży było bardzo dobre WiFi). Powiedziałam im, że zapomniałam dać Emilce obiad do przedszkola i martwię się o to, że teraz siedzi tam głodna.
- Dziecko, my tu mamy inną strefę czasową - powiedziała znużonym głosem mama. - Jest już wieczór. Nawet jeśli Emilka nie miała obiadu, to jest już z nami w domu i dostała kolację. Tak więc wszystko jest w porządku.
Uspokojona szybko rozgrzeszyłam się ze swojego porannego roztrzepania i dołączyłam znów do koleżanek. Zjadłyśmy jeszcze razem opakowanie "Piegusków' i ruszyłyśmy w drogę powrotną.
Postanowiłyśmy zajechać do sklepu. Nasłuchując i obserwując okna zorientowałyśmy się od razu, że chłopcy nadal są w środku. Jedna z koleżanek wzięła mnie na stronę i powiedziała:
- Zrobiłyśmy rzecz straszną. Wolałabym cofnąć czas i tego nie robić, bo wiem, że za to zapłacimy, my i nasze rodziny. Może nie od razu, ale wiem, że będziemy tego żałować jeszcze za dwadzieścia lat.
Powiedziała to takim tonem, jakby była postacią żywcem wziętą z którejś z powieści Kinga. Nie wiem, czemu tak pomyślałam, ale potem wielokrotnie chciałam ją o to zagadnąć - może taka postać i książka naprawdę istniały? Wtedy chciałabym ją przeczytać, choćby po to, by ustalić, co takiego mnie czeka za zamknięcie kilku chłopaków w chłodni.
Na próbę poruszyłam klamką drzwi prowadzących do sklepowego więzienia. Słowo daję, nie chciałam otwierać tych drzwi, a tak delikatny ruch nie miał prawa ich odblokować. Ale jakimś cudem skobel zeskoczył, a ze środka wybiegli wściekli chłopcy, od razu kierując się w stronę kuchni. Wiedziałam, że sięgną tam po noże, przy pomocy których będą chcieli dokonać swojej zemsty. Miałyśmy maksymalnie minutę na to, by jakoś się z nimi dogadać. Bałam się jak nigdy przedtem - byłam w zaawansowanej ciąży i oczyma wyobraźni widziałam, jak nasi więźniowie próbują przebić nożem mój brzuch, a ja się odwracam plecami, żeby z dwojga złego oberwać z tamtej strony.
Zaczęłyśmy od głośnych, żałosnych przeprosin. To był impuls, tłumaczyłyśmy im. Spieszyło się nam do Chorwacji, nie miałyśmy czasu na ich grę. Głupio zrobiłyśmy, fakt, ale teraz już tego nie odkręcimy. Rozumiemy, że są wściekli. Naprawdę - bardzo, bardzo przepraszamy.
O dziwo, nasze jękliwe błagania ofiar przyniosły skutek. Chłopcy byli wściekli, ale odłożyli noże. Nawet chwilę z nami pogawędzili. Uprzedzili jednak, że cała sprawa nie rozejdzie się tak po prostu po kościach.
- Siedząc w chłodni nie mieliśmy co robić, więc malowaliśmy węglem po ścianach. Będziecie musiały za to zapłacić właścicielowi.
Zgodziłyśmy się natychmiast. Po chwili wszyscy poszliśmy do domów.
Kilka dni później zadzwoniła do mnie jedna z biorących w całej sprawie udział koleżanek.
- Słuchaj, wiesz że ci chłopcy mają zespół muzyczny? Pomyślałam, że mogłybyśmy im jakoś wynagrodzić tę całą sprawę. Zarejestrowałam ich w takiej jednej fundacji i teraz ludzie będą mogli przeznaczać na nich 1% podatku.
W ostatniej scenie snu, którą pamiętam, trzymałam w dłoniach gazetę, która na jednej ze stron zachęcała do przekazania pieniędzy na działania młodego zespołu. Potem była już jak najbardziej realna Emilka, stojąca nad moim łóżkiem i domagająca się śniadania.
----------------------------
Powyższa historia to opis mojego snu. Co prawda występowały w niej postaci realne (koleżanki, rodzice, Emilka), jednak wydarzenia nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Nigdy nawet nie byłam w Chorwacji. Piszę o tym na wszelki wypadek, bowiem po mojej notce o śnie, w którym przeprowadziliśmy się do Utah (link) całkiem sporo osób myślało, że to tak na serio. ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz