piątek, 21 czerwca 2013

Piątkowa notka o drewnianych kurach

W audiobooku, którego ostatnio słucham podczas wykonywania czynności uznawanych przeze mnie za marnowanie czasu (jak składanie ubrań, wrzucanie ciuchów do pralki i zmywanie) główna bohaterka dostaje na Facebooku zaproszenie od swojego byłego narzeczonego. Idąc za radą nieco plotkarsko nastawionej do rzeczywistości przyjaciółki przeprowadza małe śledztwo - sprawdza, jak wygląda żona byłego, dowiaduje się, że nie mają dzieci itd. Scena banalna jak tylko się da, przerabiana przeze mnie w realnym życiu przynajmniej raz na kilka tygodni.

Nie to żebym miała aż tylu byłych narzeczonych. Właściwie mam tylko jednego, obecnie jest on moim mężem. Ale raz na jakiś czas trafiam na Facebooku na kogoś, o czyim istnieniu zdążyłam już prawie zapomnieć. A ponieważ pamięć mam dość dobrą, to gdy już sobie o kimś przypomnę, zalewa mnie cała masa wspomnień. Nie tylko miłych. 

Do tych niemiłych należy np. wspomnienie koleżanki, która w przedszkolu zamknęła mnie w śmierdzącej ubikacji. Mam cichą nadzieję, że ona już tego nie pamięta, a jeśli pamięta, to nie znajdzie tej notki. Jeśli jednak pamięta i znajdzie, to chciałam ją w tym miejscu zapewnić, że ja już urazy nie chowam. I to wcale nie jest tak, że ta koleżanka kojarzy mi się tylko z tym jednym mało przyjemnym wspomnieniem.

Wczoraj jednak przypomniała mi się dużo bardziej niemiła sytuacja. Otóż w czasach zerówki zostałam okradziona z kilku drewnianych kur. Proszę się nie śmiać. Nie tylko straciłam kury, ale stałam się ofiarą niesprawiedliwego traktowania ze strony ciała pedagogicznego. A ponieważ byłam wtedy jeszcze młoda i naiwnie wierzyłam, że "pani ma zawsze rację", zostałam przy okazji odarta z ideałów.

A było to tak: w domu miałam kolekcję drewnianego drobiu. Były to małe, dość odbiegające kształtem od ich żywych wzorów kury, które znajdowały się wśród moich zabawek od wczesnego dzieciństwa. Pewnego razu wzięłam je za sobą do przedszkola. Jedna z koleżanek chciała je pożyczyć, na co się zgodziłam. No a kiedy wracając do domu poprosiłam o zwrot mojej własności, dowiedziałam się, że "kto daje, a potem zabiera, ten się w piekle poniewiera". 

Niestety, sama nie znałam takich sprytnych wierszyków, ale wiedziona nadzieją na panującą na świecie sprawiedliwość, poskarżyłam się pani, tłumacząc, że kury zostały pożyczone, a nie oddane. Byłam pewna swego: przecież mówiłam prawdę. Niestety, wychowawczyni stanęła po stronie mojej koleżanki,  informując mnie, że skoro już te kury dałam, to nie należą dłużej do mnie.

Przez te kury miałam przez długi czas doła. Po pierwsze, czułam się potraktowana niesprawiedliwie zarówno przez panią, jak i przez koleżankę. Po drugie, w jakiś skomplikowany sposób było mi szkoda rodziców, ktorzy kiedyś, w jakiejś zamierzchłej przeszłości mi te kury podarowali, a ja je w tak głupi sposób straciłam. No a potem miałam już w życiu większe problemy (np. to jak sprawić by w ciągu jednych wakacji przestawić się z pisania lewą ręką na pisanie prawą ręką) i o kurzej aferze całkiem zapomniałam.

Aż do wczoraj. Oglądając nowe zdjęcie profilowe koleżanki, nagle zobaczyłam wśród jej facebookowych przyjaciół znajomo brzmiące nazwisko. Jednoznacznie wskazywało ono na znajomą od kur. Od razu weszłam na profil dziewczyny, z którą nie miałam żadnego kontaktu od dwudziestu paru lat. Mieszka za granicą, ma dwójkę dzieci i jest bardzo ładna. I choć cała ta sprawa z kurami wydaje mi się dziś głupia i kompletnie nieważna, to rozbawiła mnie sytuacja, w której trafiam na zdjęcia  koleżanki z wczesnego dzieciństwa i moim pierwszym skojarzeniem jest to, że ukradła mi kiedyś jakąś zabawkę.

Ja tu się nabijam, a pewnie sama w czasach przed i szkolnych podpadłam z czymś niejednej osobie. Jedną taką sytuację nawet pamiętam - pewnemu koledze zniszczyłam komplet zeszytów i ćwiczeń. Chorowałam, on pożyczył mi materiały z lekcji, które opuściłam, a ja nie zauważyłam, że odnoszę mu je w dziurawej od dołu reklamówce, która szurała po zabłoconym chodniku. Najgorsze w tej sprawie było to, że potem bałam się już od niego brać lekcje - a był bardzo ładny. 

1 komentarz:

  1. Takie niby drobne szczegóły potrafią nie dość że zapaść w pamięci na całe życie to jeszcze mogą mieć poważny wpływ na osobowość. Mi czasami zdarza się, że ni z tego ni z owego przypomina mi się coś z zamierzchłych czasów - jakieś niemiłe wspomnienie czy jakieś moje durne zachowanie i uderzam się w czoło myśląc lub gorzej - mówiąc głośno "ale ze mnie debil"... No a potem rozglądam się czy czasem ktoś tego nie obserwował.. Wyszedłbym na debila do kwadratu ;)

    OdpowiedzUsuń