
Ale rynek wydawniczy jak wiele innych spraw na tym pięknym świecie idzie do przodu. Niby wiadomo. Ale czasem można się jeszcze zdziwić.
Łaziłam z D. po księgarni. Jakimś cudem byliśmy tam sami. Nie mam pojęcia, gdzie były dzieci, zapewne zostały z jakąś opiekunką. Nie to się liczyło - napawałam się bowiem cudowną możliwością zatrzymywania się przy wypełnionych książkami półkach, spędzania niemal nieograniczonego czasu na przeglądaniu autorów, tytułów, czytaniu notek z tyłu okładek. Należę do tych czytelników, którym zdarza się sięgnąć po daną książkę wyłącznie na podstawie okładki.
Nagle zatrzymałam się zdziwiona. W narożnym regale zrobiono coś w rodzaju "kącika Houellebecqa". Jego książki zostały elegancko wyeksponowane na nieskazitelnie białym tle, na wysokości idealnej dla człowieka o przeciętnym wzroście. Dominowały oczywiście egzemplarze wydanej niedawno Uległości. Ale coś mi się tu nie zgadzało.
- Patrz, jakoś dziwnie to wydali - pokazałam Dawidowi jedną z książek. Rzeczywiście: w środku nie było normalnych stron zadrukowanym tekstem. Zamiast tego pełno było ilustracji, a każda kartka była wyposażona w coś w rodzaju koperty. Każda koperta zawierała kolejny fragment tekstu powieści.
- Dziwne - uznałam. - Ciekawie wygląda, ale kto chciałby czytać cokolwiek w ten sposób? Przecież to niewygodne, ciągle otwierać te kopertki, czytać, chować, otwierać kolejną...
- No dziwne - zgodził się mój małżonek. - Ale może jako prezent ślubny to by zdało egzamin.
- Ale kto kupowałby komukolwiek w prezencie ślubnym powieść Houellebecqa? - powątpiewałam.
I wtedy obok kopertowego wydania zobaczyłam inne, jeszcze dziwniejsze. Był to bowiem karton, trochę przypominający kartony z sokiem, z nakrętką u góry. Jeśli chodzi o szatę graficzną, to była taka sama jak na okładce normalnego wydania Uległości i jeśli wierzyć temu, co widziały moje biedne oczy, było to winna wersja tej książki. Tak, właśnie tak: w kartonie było czerwone wino.
- Ty, patrz, a to mogłabym nawet chcieć - uznałam. - Wydanie winne.
- Tylko jak się czyta tak wydaną książkę? - zastanawiał się D. - Pijesz i w miarę tego picia treść sama do ciebie przychodzi?
- Pojęcia nie mam, ale skoro tak to wydali, to musi być w tym jakiś sens - stwierdziłam. - Kupujemy?
- No weź - sprzeciwił się małżonek. - Przecież mówiłaś, że kupiłaś już ebooka. Po co nam dwa wydania tej samej książki?
I tak nie dowiedziałam się, jak czytać winne wydanie powieści. Chyba już się nigdy nie dowiem, bo obudziłam się wkrótce po powyższej wymianie zdań.