środa, 15 stycznia 2014

Straszna lodówka

Wlaściwie sama nie wiem, co nas podkusiło. W naszym domu i tak na co dzień panował chaos - z jednej strony dzieci, z drugiej koty, no i my - osoby kompletnie wyzbyte praktycznego zmysłu porządkowania otaczającej nas przestrzeni. Pewnego dnia wpadliśmy na pomysł, że powiększymy rodzinę o trzy zwierzątka. I tak pewnego dnia w naszych progach pojawiły się równocześnie: świnka morska, tarantula i rodzaj skaczącego gada, który rozmiarem przypominał chomika.

Trochę baliśmy się pozwalać naszym lokatorom na dowolne korzystanie z zaoferowanej im przestrzeni. W mieszkaniu wprost roiło się od osobników znacznie od nich większych, zatem ryzyko zadeptania ze skutkiem śmiertelnym wydawało się realne. Postanowiliśmy zatem umieścić trzy niewielkie żyjątka w rodzaju akwarium, które doskonale mieściło się pomiędzy dwiema półkami naszej lodówki.

Potem wydarzyło się mnóstwo innych rzeczy i trochę zapomnieliśmy o nowych członkach rodziny. Nie, nie działo się nic szczególnego - ot, po prostu zwyczajne, codzienne życie. Umówmy się, że jeśli trzymasz coś w lodówce, nie myślisz o tym non stop - no chyba że jest to opakowanie ulubionych lodów. Kiedy w końcu zdecydowaliśmy się otworzyć białe drzwi, zapewne celem sięgnięcia po coś do jedzenia, było już za późno.

Akwarium było pełne. Wyglądało na to, że podczas gdy my zajmowaliśmy się naszym chlebem powszednim, nowi członkowie rodziny zaczęli się masowo rozmnażać. Nie mam pojęcia, jak to robili, ale jeśli w grę wchodziła w miarę tradycyjna metoda, nieobca również osobnikom rodzaju ludzkiego, to szczególną uwagę zwracał fakt, że najwyraźniej nie było tu problemów z zachowaniem czystości gatunku. Nowe tarantule wyglądały na tarantule, nie zaś na krzyżówki tarantuli ze świnką morską.

Mniejsza jednak o zachwyty nad tym fenomenem. We wszystkim cieszył mnie tylko fakt, że akwarium było przez cały czas przyblokowane znajdującą się nad nim półką, dzięki czemu wszystkie te istoty nie mogły się rozprzestrzenić po całej lodówce, wypełnionej naszym jedzeniem. Ale i tak nie wiedzieliśmy co należałoby teraz zrobić.

Żyjątka, zwłaszcza tarantule, patrzyły na nas przez szkło akwarium, szczerząc groźnie zęby. Patrzyliśmy na siebie bezradnie. Dostępu do lodówki i jej zawartości niewątpliwie potrzebowaliśmy - coś przecież trzeba było jeść, a dzieci musiały pić mleko. Przestawienie się na spożywanie posiłków poza domem wydawało się nierozsądne, zarówno ze względów ekonomicznych jak i organizacyjnych. Tymczasem żyjątka mnożyły się w dość szybkim tempie i należało się obawiać, że cienkie szkło akwarium w końcu nie wytrzyma i pęknie, a cała ta menażeria zapanuje nad naszą lodówką.

Postanowiłam opisać problem na Facebooku. Tylu ludzi, mieszkających w różnych częściach świata - ktoś na pewno mi pomoże. Dość szybko pomocną dłoń wyciągnęła moja koleżanka Agnieszka, która wsiadła w samochód i już po godzinie była u nas, zdecydowana rozprawić się z zawartością akwarium. Po pewnym czasie poinformowała nas, że pozbyła się czterech. Nie wiem jak, wiem natomiast dlaczego zostawiła resztę - podobno nie miała tak dużo czasu. Powiedziała jednak, że ona sama też opisze nasz problem na Facebooku i poprosi wszystkich swoich znajomych oraz krewnych królika o szerowanie informacji i - w miarę możliwości - przybywanie z pomocą.

I jakoś wtedy się obudziłam. Z ulgą i świadomością, że zawartości lodówki, oraz żołądkom mojej rodziny nic nie grozi.

Pamiętajcie, nigdy nie umieszczajcie świnki morskiej z tarantulą i gadzim skoczkiem (naprawdę, nie mam pojęcia co to było) w lodówce. Wychodzą z tego straszne rzeczy. Nawet jeśli prawdopodobnie tylko w snach, to może nie warto ryzykować.

czwartek, 9 stycznia 2014

Czytelnicze podsumowanie 2013 roku

Skoro mamy ciągle styczeń, może przestanę w końcu odkładać w nieskończoność temat notki okołoksiążkowej i napiszę ją teraz. Zwłaszcza, że warunki mam sprzyjające - przede mną stoi micha własnoręcznie przyrządzonej sałatki, a ja bardzo nie lubię jeść i niczego poza tym nie robić (wiem, to brzydka cecha).

W 2013 roku przeczytałam 72 książki. W przypadku niektórych z nich należałoby ująć czasownik w cudzysłów, bo zamiast pochłaniać tekst pisany, przyswajałam empetrójki. Audiobooki, przed którymi przez tyle czasu się broniłam, w końcu znalazły zastosowanie w moim świecie - słucham ich w samochodzie, zwykle wtedy, gdy jadę sama. Droga upływa przyjemniej i ciekawiej. Mimo wszystko staram się jednak być tradycjonalistką - są książki, które zdecydowanie wolę przeczytać niż przesłuchać. No i jestem wzrokowcem, w przypadku literatury lepiej niż dźwięki przyswajam litery.

Mam jakiś taki niesmak do mojego czytania w tym zakończonym roku. Niby nie było tego jakoś mało, trafiały się ciekawe pozycje, ale mam wrażenie, że nałóg czytania uprawiało mi się gorzej. Jakby leniwiej, niedokładnie. Dotyczy to zwłaszcza wakacji. Być może chodzi o to, że od przełomu maja i czerwca Emilka spędza trzy dni tygodniowo w przedszkolu i po tych kilku latach z maluchem przez jakiś czas trudno było mi zorganizować sobie dzień.

No, ale dość marudzenia, czas na konkrety.

W 2013 czytałam prawie wyłącznie po polsku. To logiczne, prawda? Mieszkając w Szwajcarii czytałam przeważnie po angielsku, w Stanach czytam po polsku. Tak naprawdę przyczyny, a może raczej winy, upatruję w fakcie odkrycia pewnej polskiej księgarni internetowej, która regularnie oferuje promocje 50% na różne tytuły. Dość często takie, które mnie interesują.

W 2013 roku przeczytałam sporo kryminałów. Gdyby ktoś powiedział mi kilka lat temu, że będę czytać powieści o mordercach i policjantach, puknęłabym się w czoło. Zawsze wydawało mi się, że to kompletnie nie mój gatunek. A tu proszę, niespodzianka.

Do swojej czytelniczej listy zdecydowałam się dodawać to, co czytam na głos córce, pod warunkiem że nie są to małe, cienkie książki, które znam już na pamięć. Jakiś czas temu przeczytałam w ten sposób po raz pierwszy "Przygody Mikołajka" - bardzo fajna pozycja.

Pod koniec roku wyszła nowa książka Sapkowskiego. Rzuciłam się na nią jak sęp, choć z pewną obawą. Mimo wszystko przeżyłam pozytywne rozczarowanie. To nie jest już ta saga, którą czytałam ukradkiem na lekcjach, ale pewnych rzeczy udało się autorowi nie zepsuć. Nie będę ukrywać, w tej całej historii zawsze i tak najbardziej kręcił mnie wątek Geralta i Yennefer.

W 2013 roku zaczęłam czytać Grzędowicza. Resztę jego twórczości zostawiam sobie na później. Tak bardzo mi się podoba, że nie chcę zbyt szybko dojść do etapu, w którym nie zostanie mi nic nowego do przeczytania.

Do ciekawszych pozycji mogę też zaliczyć "Trafny wybór" Rowling. Coś zupełnie innego niż się spodziewałam, ale książka bardzo mi się podobała.

Mimo postanowień nie zdołałam przeczytać do końca ostatniego tomu "Hunger Games". Wciąż jest rozgrzebany. Ta seria kompletnie do mnie nie trafia - albo jestem za stara, albo niekompatybilna z tymi akurat książkami.

Rok 2014 zapowiada się póki co dość kryminalnie. Ale nie tylko - właśnie kończę "Gesty" Karpowicza. I wiecie co? Podoba mi się. Nawet bardzo. Ta książka ma w sobie coś, czego szukałam w powieściach wiele lat temu. Niby przygnębiająca, ze śmiercią w tle, a ja mam wrażenie, że odnajduję w niej coś dawnego i dobrze sobie znanego.

Dość egzaltacji, sałatka się skończyła. :-)